Jechali już dobrą godzinę, mijając nawet samo centrum Detroit, które o tej godzinie zdawało się być praktycznie opuszczone, ale przed nimi, według Xaviera, było jeszcze pół godziny jazdy, więc prawdopodobnie musieli wyjechać z Detroit, albo dojechać gdzieś na granicę. Wciąż jadąc główną drogą, Lorey nie mogła dostatecznie dobrze wydedukować, na którą stację jechali. W międzyczasie jednak siedziała obok Xaviera i, próbując rozluźnić siebie i atmosferę, piła zimną colę, którą znalazła pod swoim siedzeniem. Xavier w tym czasie wyjaśniał jej plan, ani razu nie spuszczając wzroku z jezdni.
– Czyli mam pójść na tę stację i zacząć podrywać gościa, który tam sprzedaje, w tym czasie wy pójdziecie ich okraść, a jeśli coś się stanie mam zrobić wszystko, żeby ten koleś nie próbował niczego sprawdzać, tak? – spytała Lorey, kiedy Xavier skończył swój ogromny monolog, w trakcie którego mówił o wszystkich aspektach planu, wyglądu osób, które Lorey mogłaby spotkać na swojej drodze, przeplatając to historią i ideą ich ,,pracy", jak to dumnie ujął. Lorey z westchnieniem zauważyła, że Xavier nie tyle był zaangażowany w to wszystko – szczerze wierzył, że jego metody prowadzą do ogólnego wspólnego dobra, że tylko w ten sposób może coś zdziałać i coś zmienić. Z jakiegoś powodu unikał powiedzenia, dlaczego w ogóle wciągnął się w to życie, czemu zainteresował się siatką przestępczą, lichwiarzami, dlaczego akurat ta metoda wydawała mu się najskuteczniejsza.
Lorey coraz bardziej chciała poznać jego przeszłość. Zdawała sobie sprawę, że tylko dzięki temu tak naprawdę będzie w stanie zrozumieć jego punkt widzenia i w jakiś sposób przemówić mu do rozsądku. Może to właśnie w tym tkwiło sedno problemu, jeśli miał ciężką przeszłość, można by to uznać za czynniki łagodzące i konsekwencje tych czynów nie byłyby tak wielkie?
To wszystko za bardzo oddziaływało na jej głowę, pierwotnie to wcale nie miało tak wyglądać, Lorey nie miała w ogóle brać pod uwagę czynników łagodzących, przez swoje przekonania miała go zwyczajnie zniszczyć, zdeptać, znokautować, doprowadzić do syzyfowej pracy naprawiania swoich błędów, skazać na Prometejskie cierpienia, to właśnie to miało być jej celem, a tymczasem nawet zastanawiała się, czy te wszystkie morderstwa na pewno były jego sprawką. Skoro ciągle powtarzał, że niewinni przez niego nie cierpią, dlaczego miałby zabijać zwykłych uczniów liceum?
Z drugiej strony sam przecież przyznawał, że nieposłuszeństwo kosztuje o wiele więcej, niż mogło się im wydawać, Xavier całkowicie zaprzeczał samemu sobie, doprowadzając przy tym Lorey do białej gorączki.
– W dużym skrócie, tak. Właśnie to musisz zrobić. No i musisz też bardzo szybko uciekać, jeśli po ciebie krzyknę. Bez względu na wszystko, co zobaczysz i usłyszysz, jeśli każę ci biec, jedyne co masz robić, to uciekać do mojego samochodu i zablokować drzwi. Zrozumiano?
– Wyjaśnij mi coś – zaczęła ostrożnie, poprawiając się na siedzeniu tak, że swobodnie oglądała jego twarz z profilu. Chłopak minimalnie skręcił głowę w jej stronę, wciąż patrząc na jezdnię. – Co planujecie ukraść? Już pomijam wasze powody, idee, chciałabym tylko wiedzieć, na co pójdą moje niesamowite umiejętności aktorskie – powiedziała Lorey trochę, a właściwie całkowicie z sarkazmem, przewracając oczami. Xavier uśmiechnął się, ukazując swoje zęby, zupełnie jakby rozbawił go żart, którego nawet nie powiedziała. Po chwili jednak znów stał się poważny i zmieniając bieg, zaczął przyspieszać i stopniowo wyjaśniać kolejne elementy planu.
– Ludzie, do których teraz jedziemy to nie tylko przestępcy i zbiry, to przede wszystkim lichwiarze. Przez kilka lat dorobili się ogromnych pieniędzy, majątku dla niektórych z nas wręcz niepojętego, ale to brudne, paskudne pieniądze, które zdobyli, wyłudzając je od ludzi, którzy nie mieli lub też nie widzieli innej opcji, jak zaciągnąć u nich pożyczkę. My jedziemy odebrać te pieniądze. Eric z Tylerem przygotowali listę z adresami ludzi, którzy stracili tam niewyobrażalnie grube pieniądze tylko dlatego, że musieli zapłacić za operacje swoich dzieci, opłacić czynsz, żeby ich nie wyrzucili lub inne historie, które każdemu z nas mogły się przydarzyć. Sporo z naszych miało z tymi lichwiarzami styczność, niezbyt przyjemną, więc idziemy niczym sprawiedliwa ręka odebrać to, czego się nieuczciwie dorobili – powiedział bardzo powoli i dokładnie, z każdym słowem zniżając swój głos, od którego aż ciarki przebiegały po skórze Lorey. Był tak przekonany o słuszności swojej sprawy, jak Robin Hood dumny z tego, co zamierza zrobić. Dziewczyna obawiała się w jakikolwiek sposób negować jego podejście do życia i idee, które nim kierowały, ale przekonanie o słuszności swoich poglądów, nie potrafiła się powstrzymać przed rozmową na ten temat.
– ,,Jedyną sprawiedliwością na Ziemi jest sama Śmierć..." – zacytowała cicho, wzdychając głęboko, nie mogąc poukładać swoich zszarganych myśli.
– Nie sądzisz chyba, że czasem i my możemy zrobić coś dobrego? – powiedział Xavier, kładąc machinalnie dłoń na skrzyni biegów, by po chwili zamknąć otwarte po jego stronie okno.
Dobrego? To co z tymi wszystkimi ,,samobójcami"?
– Oczywiście, nie grzeszymy też grzecznością. Nigdy nie wiemy, jak takie wypady mogą się skończyć. Nigdy nie znamy ceny naszych poczynań i ich konsekwencji, ale ja nigdy nie okradłem niewinnych osób. Nigdy nie skrzywdziłem kogoś, kto na to nie zasłużył. W ten czy w inny sposób sądziłem winnych i tylko ich – dodał po chwili ciszy, jakby próbował się usprawiedliwić nie tyle przed samą Lorey, co przed sobą. Nagle brzmiąc trochę niepewnie, zerknął w stronę Lorey, jakby badając jej reakcje i sprawdzając, jak bardzo zaczyna go w myślach oceniać.
– Jak możesz sam nazywać się sędzią? Nie jesteś nim, Xavier.
– Jeśli ja tego nie zrobię, kto to zrobi za mnie? – spytał, na chwilę patrząc prosto w jej oczy.
– A policja? Oni przecież są od tego, żeby pilnować porządku, dlatego powinniśmy im ufać!
– Policja? Mówisz o tych skorumpowanych dziadkach, w których co drugi jest wtyką tych popierdoleńców?
– Ale przecież nie wszyscy nimi są, można by...
– A wskaż mi, który nie jest. Chętnie z nim porozmawiam. Tylko czy mi uwierzy? Przecież to grupa wzajemnej adoracji, bronią swoich jak dzikie psy, zaślepieni wiarą, że każdy z nich jest policjantem z powołania. Wierni sobie nawzajem, nikt nie będzie brał pod uwagę słów dziewiętnastolatka z farbowanymi włosami, bo według ich ideologii takim się nie wierzy. Poza tym każdy z nich zna tę szajkę kryminalistów. To siła potężniejsza niż nam się wydaje, nawet jeśli policja chciałaby działać, najpierw musieliby mieć pretekst, a oni zbyt dobrze grają, by im go podać.
Lorey nie mogła znaleźć żadnego argumentu na te słowa. Czuła, że Xavier się zgubił, zatonął w ideologii, która chociaż ma w sobie sens, jest źle organizowana. Przynajmniej tak było w jej odczuciu.
Xavier może wydawał się mówić jak dorosły, ale słuchając jego opowieści Lorey zdawała sobie sprawę, jak bardzo ten człowiek jest złamany i jak wiele warstw tajemnic się kryje pod cynicznym uśmiechem i maską łobuzerskich, pełnych ciekawości oczu. Pełne bólu serce zdawało się wyrywać z jego piersi, ale stalowe kraty fałszu nie pozwalały mu się przed nią otworzyć, jakby w obawie przed zranieniem. Zapewne robił dobrze, przecież Lorey była kłamcą i oszustem.
Tylko co jeszcze musiała odkryć, by poznać jego prawdziwe oblicze? Jak mroczne wspomnienia ukrywał przed światem, że doprowadziły go do takich, a nie innych czynów? Nawet jeśli miał dobre intencje, to mogło się źle skończyć i Lorey bała się, że Xavier nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
Chociaż właściwie dlaczego ją to tak interesowało? Nie należałam do nich, przynajmniej nie naprawdę. Udawała zafascynowaną tym życiem, każde jej słowo zdawało się być fałszem, nawet jeśli w głębi serca czuła, że były szczere. Miała tylko odkryć o co chodziło z wszystkimi samobójstwami, a potem oddać sprawę w ręce policji. To był jej cel.
Ale czy tylko jedyny?
Dlaczego tak bardzo Lorey czuła, że na tym nie skończy się jej misja? Po ujrzeniu całkiem innego wydania Xaviera, w głębi serca już wiedziała, że spróbuje naprowadzić go na dobrą drogę, przed przyznaniem tego przed lustrem jej serce zdołało zdecydować za nią, prowadząc przez ciemności, póki jej własny rozsądek nie zorientuje się, co w ogóle robi. Z tego nie było ucieczki, odwrotu, żadnego wyjścia ewakuacyjnego. Był tylko jeden cel, jedno miejsce, gdzie mogła się udać. I, Boże, był to rekin o imieniu Xavier, którego nienawidziła przez wszystkie ostatnie lata ich burzliwej niczym natura znajomości.
* * * *
– Myślisz, że ją tam szkoli czy opowiada ckliwe historyjki z dzieciństwa?
– Bartz, Xavier nie poświęcałby się aż tak, żeby zaliczyć taką misję – odparł Eric wręcz rzeczowym tonem, ale uśmiechając się przy tym delikatnie.
– Ale żeby zaliczyć Lorey to już tak – odpowiedziała Bartz, uśmiechając się dumnie z własnej odpowiedzi i poszerzając go bardziej, gdy siedzący za nimi Tyler i Holly głośno się zaśmiali, dodając do tego jakieś swoje uwagi. Eric pokręcił głową, mrugając światłami na Xaviera, dając mu znak, że teraz powinien skręcić. Mimo że to Eric znał drogę, jego przyjaciel nigdy nie pozwalał im jechać pierwszym. Zazwyczaj ludzie brali to za jakąś hierarchie i panujące zasady, ale kiedyś po pijaku Xavier wyznał Ericowi, że w przypadku, gdy cokolwiek pójdzie źle, woli być pierwszy pod ostrzałem niż narazić na to swoich przyjaciół, dlatego wszędzie na akcjach wchodził pierwszy - do budynków, dróg, sklepów i wszystkiego, co mogło stanowić dla nich zagrożenie. Xavier nie pamiętał już swoich słów następnego dnia, skupiony na leczeniu kaca, a Eric nie czuł żadnej potrzeby dzielenia się tą informacją z kimkolwiek innym. Skoro Xavierowi zależało na budowaniu respektu i zgrywaniu twardziela, Eric nie musiał mu w tym dodatkowo przeszkadzać. Jeśli w ten sposób jego przyjaciel czuł się pewniej, dźwigając to wszystko, dla niego istotne było tylko, że mógł mu pomóc. Dlatego robił wszystko, by Xavier nie musiał działać za dziesięć osób, bo tak ciężko było mu przyznać, że potrzebuje pomocy.
– Jedziemy teraz na stację, tak?
– Tak, Hieny ulokowały się w jednej z nich, tam mają ukrytą swoją małą siedzibę. Jest ich tam kilku, dlatego z Tylerem pomyśleliśmy, że to będzie strzał w dziesiątkę. Lecimy, okradamy ich, unieszkodliwiamy i zwiewamy. Musimy zrobić to szybko, czysto i cicho.
– A jeśli oni zrobią coś któremuś z nas? – spytał Tyler, który przecież pierwszy raz brał udział w jakimś wyjeździe.
– To świadome ryzyko. Poza tym, mogą nam zrobić tyle co my. Używamy prawdopodobnie tych samych broni, ale mamy nad nimi przewagę. – W tym momencie potargał włosy Bartz, która zdenerwowana odrzuciła jego rękę i tylko fakt, że był kierowcą powstrzymała ją od uderzenia go w bok. – Mamy ze sobą najlepszego strzelca w tym mieście, nawet Hieny mogą nam pozazdrościć.
– Hieny. Nienawidzę tej nazwy. Brzmi jak padlina – wtrąciła Holly, opierając się na siedzeniu Bartz, bawiąc się nożykiem wielkości jej dłoni.
– Bo są jak padlina. Na początku, żeby zabłysnąć, chwytali się wszystkiego, zaczęli od narkotyków, przemytu broni, lichwy, teraz nawet próbują handlu żywym towarem. Byli jedyni w tej okolicy, a prawie opustoszałe, ciche Detroit to idealne miejsce na rozgałęzienie swoich kontaktów i zwiększenie swojej pozycji w przestępczym świecie. W przeciągu dziesięciu lat stali się siłą na skalę całego stanu, jeśli nie dalej. Mają kontakty wszędzie, już nawet policji się nie boją – powiedział Eric smutnym, prawie zdławionym emocjami głosem.
– Skąd tyle o nich wiesz? Znamy się już długi czas, a szczerze nigdy o to nie spytałam
Minęła długa, pełna napięcia cisza, nim Eric zdecydował się odpowiedzieć na pytanie Holly. Jego cichy szept rozniósł się po całym samochodzie, przepełniony bólem głos, który na długo dudnił w głowach wszystkich pasażerów.
– Mój biologiczny ojciec jest jednym z założycieli Hien. Kiedyś nawet chciał mnie rekrutować – dodał już mocniej, z pogardą, która wychodziła z jego ust jak trucizna. Po samym sposobie jego mówienia można było wywnioskować, że nienawidził swojego ojca całym swoim sercem i dalsze pytania mogłyby być nie na miejscu, dlatego własnie Holly usadowiła się głębiej w siedzeniu i zatopiła we własnych myślach, próbując poukładać sobie te nowe informacje w głowie.
– Wracając do Xaviera – zaczął Tyler, próbując rozładować atmosferę, która zaczęła się zbyt mocno zagęszczać w tym ciasnym nagle samochodzie. – Mamy zamiar zignorować to, że zachowuje się nagle inaczej, gdy pojawiła się Lorey, a to dosłownie pierwszy dzień i powinniśmy udawać, że jesteśmy całkowicie ślepi na jego dziecinne zaloty?
Na twarz Erica wpłynął uśmiech, więc Bartz, chcąc utrzymać go jak najdłużej, dołączyła do Tylera w dyskusji.
– Mamy zamiar być ślepi. Xavier to duże dziecko, ale jednak dziecko, jeśli damy mu do zrozumienia, że widzimy wszystko to, co on sam tak usilnie próbuje ukryć, speszy się i ucieknie w kąt, udając, że nienawidzi całego świata – powiedziała, przewracając oczami i uśmiechając do siebie, przypominając sobie pewne wspomnienie z ich dzieciństwa. Z miny Erica, którego uśmiech nabrał bardziej nostalgicznego wyglądu wywnioskowała, że myśli o tym samym wydarzeniu. Z ulgą stwierdziła, że smutek Erica poszedł daleko w niepamięć, więc wykorzystując okazję, wciągnęła jego i obwiniającą się o zaistniałą sytuację Holly i wspólnie, wykorzystując do tego Xaviera, poprawiła im humor, na zmianę z Tylerem parodiując ich niczego nieświadomego przyjaciela, który w tamtym momencie nie bawił się tak dobrze, jak jego przyjaciele.
* * * *
Lorey i Xavier nie odzywali się już do siebie do końca trasy, oboje pogrążeni w swoich własnych myślach, zatopili się w morzu fantazji i przemyśleń, zostawiając rzeczywisty świat za sobą. Lorey myślała nad słowami Xaviera i niczym tonący statek szukała jakiegokolwiek ratunku dla pasażerów, z którymi utożsamiała człowieczeństwo Xaviera. Każdy umierający był niczym oddalające się drzwi, którymi mogła uciec z mrocznej otchłani cierpienia, które w gwoli ścisłości sama sobie zgotowała, wciągając się w świat Xaviera, włażąc do niego w zabłoconych butach niczym stary wujek, który wiecznie przesiaduje jak w swoim domu.
Xavier z kolei analizował w kółko każde swoje słowo zastanawiając się, w którym momencie ich rozmowa potoczyła się tak źle, że skończyli w niezręcznej ciszy, jakby już nie mieli się nigdy do siebie odezwać. Z jakiegoś powodu bardziej stresowała go ta jazda w gęstej atmosferze milczenia niż misja, na którą się wybierali. To było wręcz komiczne - dwudziestolatek bardziej obawiał się młodszej od niego dziewczyny w różowych oczach z naburmuszoną miną niż kilku napakowanych mężczyzn z broniami w rękach.
W momencie, kiedy dotarli na miejsce, Lorey wyraźnie zaczęła odczuwać strach, który do tej pory gdzieś głęboko w sercu tłumiła, zajęta myślami o Xavierze. Teraz to, na co się przecież sama zgłosiła zdawało się być bardziej realne i rzeczywiste.
Nie mogła dokładnie opisać swoich uczuć, coś na granicy stresu jak przed egzaminem i strachu jak przed mówieniem publicznie jakiegoś wiersza w podstawówce. Ciało Lorey bez jej woli i chęci zaczęło się trząść, a Lorey starała się z wszystkich sił normować oddech. Xavier zgasił silnik i spojrzał na nią, ale kiedy zobaczył, w jakim Lorey znajduje się stanie, złagodniał na twarzy i w momencie zmienił do niej stosunek, spróbował wyciągnąć w jej kierunku rękę, jednak ta powstrzymała go ruchem dłoni.
– Nie – powiedziała Lorey stanowczo, biorąc dwa głębokie wdechy. – Dam radę, sama to opanuję.
Chłopak w milczeniu przyglądał się, jak dziewczyna ścisnęła ręce w pięści i oddechem doprowadzała do rozluźnienia każdego mięśnia. Kiedy już była pewna, że nie przewróci się, gdy tylko stanie na tych wysokich butach o własnych siłach, odwróciła twarz w stronę blondyna.
– Ile mam czasu? – spytała, poprawiając włosy w lusterku, znajdującym się między kierowcą i pasażerem. Xavier patrzył na nią nieodgadnionym spojrzeniem, po czym podał jej błyszczyk do ust, który Bartz wcisnęła mu, zanim zdążyli pojechać. Lorey wzięła go machinalnie, pomalowała jeszcze raz usta, po czym rozpakowała lizaka w kieszeni i z determinacją wsadziła go sobie do ust, jakby miała zjeść z nim cały stres.
– Kilka minut zanim tam wejdziemy, potem do momentu, aż dam ci znak – odpowiedział, opierając jedną rękę na kierownicy, drugą na zagłówku jej siedzenia.
– Przypomnij mi, jak on miał brzmieć?
– Zorientujesz się, jak go usłyszysz. To nie będzie nic przyjemnego. Pamiętaj, co ci mówiłem. Zrób, co masz zrobić, a potem uciekaj, jeśli każę, a najlepiej od razu.
Lorey pokiwała powoli głową, wzięła jeszcze kilka głębszych oddechów, zdjęła koszulę z pasa, którą rzuciła na tylne siedzenie, spojrzała jeszcze raz pełna niepewności na Xaviera i wyszła z samochodu, dyskretnie poprawiając spodenki i koszulkę. Starała się jak mogła, aby chodzić dumnym, pewnym i w miarę seksownym krokiem, choć nie widziała się i mogła tylko sobie wyobrazić, jak źle to wyglądało w rzeczywistości, założyła na oczy okulary i jeszcze raz głęboko westchnęła, wmawiając sobie, że to nic takiego.
Dasz radę, to tylko odwracanie uwagi starego dziada, robienie ze swojego ciała wizytówki, to wcale nie umniejsza twoim poglądom, robisz to dla wyższych celów, to nic nie znaczy. Jesteś ponad to. Umiesz się zaprezentować. Zrobisz to.
Tuż za ich samochodem zaparkowali Eric, Bartz, Tyler i Holly, za nimi na motocyklu przyjechał jeszcze jeden chłopak, którego imienia Lorey nie mogła zapamiętać. Matt? Alex?
– Zbajeruj go mała, dasz radę – powiedział podekscytowanym głosem Tyler, o wiele za bardzo szczęśliwy, jak na okazję. Lorey uśmiechnęła się nieznacznie, kiwając głową, po czym złapała za kierownicę i wsiadła na motocykl. Wzięła do ręki czarny kask i spojrzała na grupkę znajomych, stojących obok niej.
Eric uśmiechnął się do niej i zaciśniętą w pięść ręką pokazał jej znak powodzenia, po czym Lorey westchnęła głęboko, odpaliła silnik i wzięła głęboki oddech, bo teraz tą maszyną musiała wjechać na stację, aby go zatankować. Dobrze, że umiała się na nim utrzymać i Eric wysłał jej wiadomość, którym paliwem go tankować, bo mogłoby się to dużo gorzej skończyć. Gdy dziewczyna wjechała w odpowiednie miejsce, zdjęła kask, wyobrażając sobie, że tak naprawdę jest w filmie, potrząsnęła głową, jakby strzepując niewidzialny kurz z włosów i zeszła z maszyny, żeby ją zatankować. Nie znała się na motocyklach, ale ten wyglądał naprawdę imponująco. Czarny z żółto białymi wstawkami przy kierownicy, siedzeniu i nad silnikiem. Przy nim Lorey czuła się bardzo mała i niewątpliwie niepewna. Ale nie chciała tego po sobie poznać, to mogłoby wszystko zepsuć.
– Niezła jest – skomentował Eric, patrząc, jak Lorey ,,wciela" się w swoją rolę. Xavier spojrzał na niego spod byka, jakby miał go zaraz uderzyć. – Patrz lepiej na gościa na stacji, wygląda, jakby miał dojść patrząc tylko przez kamery. Przecież o to nam właśnie chodziło.
Xavierowi podobało się to dużo mniej, niż myślał. Sam zarzucił pomysłem o wykorzystaniu jej jako przynętę, ale teraz, gdy patrzył, jak ktoś inny obdarza ją takim spojrzeniem i w dodatku zdawał sobie sprawę z myśli, które krążyły prawdopodobnie nie tylko w głowie tego mężczyzny doprowadzały go do szaleństwa. W napięciu czekał, aż dziewczyna wejdzie do środka, aby mogli przekraść się obok i wejść tylnymi drzwiami do ich kryjówki. Nie wiedzieli, czego się tam spodziewać, więc musieli działać bardzo szybko, nawet jeśli w pierwszej chwili będą błądzić jak dzieci we mgle. To nie była ich pierwsza akcja, miał nadzieje, że będzie również udana.
Lorey skończyła tankować, zarzuciła jeszcze raz włosami, niby przypadkiem uśmiechnęła się w stronę kamery i ruszyła w kierunku stacji, bawiąc się lizakiem w jej ustach.
Szklane, automatyczne drzwi otworzyły się przed Lorey w momencie, kiedy przez nie przeszła i nawet nie musiała się zatrzymywać przed wejściem. W jednej dłoni trzymała nonszalancko portfel, tak luźno, jakby miała go zaraz wypuścić, a w drugiej kluczyki od motocykla, którymi bawiła się mimowolnie.
Wchodząc w swoją rolę Lorey zwróciła uwagę, kiedy sprzedawca zaczął się jej przyglądać, więc kiedy podeszła do ogromnej lodówki tuż obok wejścia, oparła się o lewe udo, pochylając nad półką z napojami i wyjęła z niej puszkę coli, którą planowała kupić, celowo dłużej zostając w tej pozycji, niby to z wielkim zainteresowaniem czytając etykietę. Dziewczyna zdawała sobie sprawę z tego, w jaki sposób krótkie spodenki, kabaretki i wysokie buty eksponowały jej nogi, musiały to robić, właśnie takie było ich zadanie. Zresztą, nie mogły robić tego lepiej, skoro ukradkiem zobaczyła, że mężczyzna za ladą praktycznie ślini się na jej widok, nie mogąc oderwać wzroku od jej osoby.
Obrzydliwe.
Jej skrępowanie nie mogło jednak przeszkodzić w jej ,,misji". Oblizałam więc dyskretnie wargi, pobawiła się jeszcze chwilę lizakiem w jej ustach, rozkoszując się (tym razem szczerze) jego owocowym smakiem, gwałtownie się wyprostowała, zarzucając włosy na plecy, po czym przyozdobiła swoją twarz lekkim uśmiechem i pewnym krokiem ruszyła do kasy, opierając się o nią delikatnie, patrząc przez trzy sekundy w oczy sprzedawcy.
Czy i tym razem to zadziała? Szczerze na to liczyła, ten trik mógłby oszczędzić jej żałosnych tekstów na podryw i mrugnięć okiem. Uznała, że im mniej będzie musiała się odzywać, tym bardziej skuteczna będzie w swojej roli. To właściwie nie miało znaczenia, bo mężczyzna jak oparzony nagle zaczął sprzątać swoje miejsce pracy, zwalił zupkę chińską, którą się obżerał na ziemię, a Lorey przez myśl przeleciało pytanie, czy w ogóle trafił do kosza. Zestresowany wyprostował się gwałtownie i oparł łokieć na blacie, próbując wyglądać na całkowicie wyluzowanego. Lorey zaśmiała się w duchu - to było tak typowe, że zaczęła się zastanawiać, czy to dzieje się naprawdę.
– Poproszę rachunek z dwójki i to – powiedziała lekkim głosem, starając się brzmieć najlepiej jak mogła, w miarę kobieco i swobodnie, zupełnie jakby swoim głosem miała pokazać, czego od tego mężczyzny chce. Spuszczając wzrok na swoje zakupy na cztery sekundy, ponownie spojrzała na tego, którego miała ,,zbajerować" - jak to określił przed wejściem Tyler.
Na oko mógł mieć nie więcej niż trzydzieści lat, może trochę ponad trzydzieści, ale naprawdę niewiele. Ostrzyżony prawie na łyso z kilkudniowym zarostem, okrągła twarz i mało zarysowane linie szczęki, dosyć mocno napakowany, ubrany w dopasowany, zielony t-shirt, spod którego na lewym ramieniu wystawał cały rękaw tatuaży o różnym kształcie, głównie czarno-zielone. Coś w jego twarzy sugerowało Lorey albo młody wiek albo naprawdę małe doświadczenie. Jego oczy lśniły prawie czarnym blaskiem, skupione były tylko na niej, a wygłodniały uśmiech, pojawiający się na jego twarzy dał dziewczynie do zrozumienia, że się udawało. Chyba naprawdę dała radę to zrobić.
A wtedy usłyszała trzask i głośne uderzenie o ziemię, któremu towarzyszyło roznoszące się echo.
To był ten moment, o którym wspominał Xavier. Ten, w którym za wszelką cenę Lorey miała zatrzymać mężczyznę w pomieszczeniu, nie mogła pozwolić mu wyjść, mimo że wciąż nie wiedziała, dlaczego akurat jemu.
Ale teraz nie było czasu do namysłu.
Odwróciła się w stronę mężczyzny bardzo gwałtownie, ten jednak już zaczął wychodzić zza lady, ale Lorey złapała go mocno za ramię, zanim zdążył wyjść trochę dalej, przytrzymując go na miejscu. Spojrzał na mnie podejrzliwie, ale Lorey zaśmiała się cicho, jakby wyśmiewając jego ostrożność i przyciągnęła do siebie, opierając o ladę tak, że teraz stałą między jego nogami. Spojrzał na nią z dziwnym uśmiechem i położył jej dłonie na biodrach.
Obrzydliwe. Lorey, dasz radę. Wytrzymasz to.
– U nas w pracy często szczury na zewnątrz hałasują. Wolisz się zająć nimi niż mną? – spytała, zalotnie opierając dłonie na jego klatce piersiowej i pochylając się tak, że eksponowała swoje piersi o wiele bardziej, niż zazwyczaj, a dzięki mocno dekoltowanej koszulce jej piersi zdawały się być optycznie dużo większe niż w rzeczywistości. Mężczyzna rozchylił usta, a jego wzrok mimowolnie skierował się w dół.
Po trupach do celu, co, Lorey?
Kolejny trzask.
Lorey zaśmiała się sztucznie, złapała sprzedawcę za koszulkę i przyciągnęła go do siebie, całując z całej siły. Brutalnie przyciskała jego wargi do swoich, zmuszając go do współudziału, nie okazała tym żadnego uczucia, ale zdawać by się mogło - jemu to w żaden sposób nie przeszkadzało. Miała oczy szeroko otwarte mimo że on zatracił się w tym pocałunku, zapominając o całym Bożym świecie, ale o to przecież jej chodziło. Lorey trzymała go w sidłach pocałunku dłużej, niż powinna, gdy wtem usłyszała znajomy głos zza jej pleców.
– Już czas, Rey. Biegnij!
Jak oparzona oderwała się od zaskoczonego mężczyzny i rzuciła się biegiem w kierunku samochodu, w myślach zastanawiając się tylko, jakim cudem robiła to w koturnach. Bez namysłu biegła przed siebie, jakby od tego zależało jej życie i nie odwracała się za siebie, dopóki nie stanęła przy czarnym samochodzie Xaviera i nie zaczęła nagle gwałtownie nabierać powietrza. Adrenalina uderzyła jej do głowy i zdawać by się mogło, chociaż czuła zmęczenie - jakby mogła przebiec kolejny długi dystans.
A wtedy usłyszała strzał z pistoletu. Ciarki przeszły po jej plecach, dobrze znała ten dźwięk, ale w takim kontekście przypominał jej wszystkie niebezpieczne sytuacje z jej życia i mgła przerażenia zasłoniła jej logiczne myślenie.
W amoku strachu odwróciła się w tamtą stronę, ale powstrzymały ją od tego ramiona Xaviera (który nagle, jak duch pojawił się za nią) które silnie uniemożliwiały jej zobaczenie, co się stało. Chłopak wręcz siłą wpakował ją do samochodu i przeleciał na drugą stronę, by z piskiem opon odjechać ze stacji.
Nie zdołał jednak zasłonić mi wszystkiego. Ostatnim co zdołała dostrzec, zanim wyjechali z tego terenu była kałuża krwi i leżącego w niej mężczyznę, którego kilka minut wcześniej sama, z własnej, ohydnej inicjatywy całowała.
– Xavier...
– Nic nie mów – warknął chłopak, trzymając kierownicę tak mocno, że pobielały mu kostki. – Po prostu nic nie mów.
Tego akurat nie musiał dwa razy powtarzać. Lorey nawet nie miała na to ochoty. Wgapiała się w pistolet, który leżał na udach chłopaka, jakby chciała wypalić w nim dziurę, oczami wyobraźni widząc, jak śmiertelna kula z tego pistoletu trafia w pierś mężczyzny, tego biednego, niczemu w tej sytuacji niewinnemu mężczyzny, którego imienia nawet nie znała. Pieprzonego imienia. Nietrudno było jej go całować, ale nawet nie zapytała o jego własne imię, a on zginął, nie zdoławszy go wypowiedzieć.
Czy ona... Czy ona przyczyniła się do tego morderstwa? Czy przez to, że Lorey odwróciła jego uwagę zginął?
Czy krocząc do własnego celu stawała się powoli tym samym potworem, którego chciała zniszczyć? Przecież nie tego chciała, to nie było jej celem...
Nie to...
Kilka łez spłynęło po jej policzkach niekontrolowanie. Odwróciła głowę i bezgłośnie płakała, patrząc jak ciche i opustoszałe Detroit znika z ich pola widzenia.