Xavier powoli otworzył oczy, zmęczony kolejną, nieprzespaną nocą. Co jakiś czas nawiedzały go wspomnienia tego feralnego dnia, który zmienił jego życie na zawsze, wyrywając go z nieświadomego, radosnego dzieciństwa, brutalnie wrzucając do dorosłości. To wszystko było wtedy tak nagłe, gdy jego matka w panice schowała go w szafie, zabraniając mówić cokolwiek, gdy jego ojciec ze łzami w oczach całował go w czoło i swoją żonę w usta, tak namiętnie, że Xavier, zawstydzony, odwrócił wzrok. Wtedy rozległy się krzyki, do domu wpadło kilku mężczyzn z broniami w rękach, Xavier nie pamiętał, co mówili, ale doskonale pamiętał ich twarze, popychanie jego matki, dotykanie jej tam, gdzie Xavierowi wydawało się to złe, krzyki Katherine, uderzanie głową jego ojca o kant stołu. Rozwalanie wszystkiego w ich domu, tłuczenie wszelakiego szkła, wychodzenie po schodach. Xavier wiedział, że powinien się schować głębiej, kucnąć, zaszyć pod stosem ubrań, ale nie mógł oderwać wzroku od swojej matki, spanikowanej, trzymającej się za brzuch, płaczącej. Łzy ciekły mu po policzkach, chciał płakać, ale obiecał mamie, że będzie cicho. Nawet nie krzyknął, gdy rozległy się cztery strzały. Ciężkie ciało jego ojca opadło bez życia tuż przy szafie, jakby chciał ostatni raz obronić swojego syna. Przy jego nogach upadła matka, która miała krwawiące rany na czole i brzuchu. Jej brzuch, już trochę wypukły, tak bardzo krwawił...
Xavier pamiętał, jak rodzice powiedzieli mu, że będzie miał siostrzyczkę i że mieszka chwilowo pod serduszkiem mamy, bo jest za mała, żeby spać sama. Teraz miała już spać na wieczność z jej niebijącym sercem.
Wtedy bardzo mały Xavier skulił się, nie pozwalając sobie na żaden dźwięk jeszcze przez długi czas. Załkał głośno dopiero, gdy do domu wpadli policjanci i przyjaciele rodziców, których od zawsze nazywał wujkami. Ciocia zakryła mu oczy dłonią, tak żeby nie widział tych makabrycznych ciał.
Ale minęło jedenaście lat, a on wciąż pamiętał każdy szczegół. I z każdą taką nocą nienawidził swoich oprawców jeszcze bardziej. Z każdym wspomnieniem miał większą ochotę na zamordowanie ich z zimną krwią, bezdusznie, bez szacunku. Zupełnie tak, jak oni odebrali mu rodziców.
Z cichym stęknięciem podniósł się, uniósł telefon, wiernie spoczywający na jego komodzie, po czym westchnął widząc, że dochodziła dopiero szósta rano. Xavier wiedział, że nie zaśnie ponownie, więc po prostu wstał z łóżka, rozciągnął się odrobinę, następnie wszedł do łazienki, ubrał biały, obcisły podkoszulek, podarte, jasne jeansy, zarzucił na to żółto-granatową, flanelową koszulę i spinając część włosów w kucyk, aby nie leciały mu na oczy, wyszedł z nietęgą miną z pokoju, swoje kroki od razu kierując do kuchni. Tam nacieszył się tylko resztkami z wczorajszej kolacji, wyjął butelkę wody i wkładając do przedniej kieszeni spodni telefon i słuchawki, wyszedł z zamiarem długiego spaceru.
Czuł, że musi dużo przemyśleć.
Postanowił odstawić sprawę Lorey, która gnębiła go przez ostatnie dnie na bok, zdając sobie sprawę, jak nieodpowiedzialnie i dziecinnie się zachował, skupiając tylko na sobie. Od jakiegoś czasu uparcie myślał nad sprawą tych słynnych samobójstw, od których zaczęła się ta paniczna nagonka na jego przyjaciół i właściwie nim Xavier się zorientował, ludzie sami pytali go, czy mogą dołączyć do paczki, właściwie własnymi siłami tworząc to, co Eric teraz nazywał klubem Czarnych Diabłów. Dla Xaviera były to po prostu przestraszone, zbuntowane nastolatki, pragnące uwagi. Ale byli przydatni, nie mógł im tego odmówić.
Jednak przerażało go trochę to, że wśród nich faktycznie był morderca, który z zimną krwią mordował niewinne dzieciaki, zostawiając zawsze wiadomość Xavierowi. ,,Obserwuje cię". ,,Jestem tu". ,,Widzę cię". Zawsze pojawiały się w jego szafce, gdy odkrywano ciała. A Xavier nie potrafił zrozumieć, dlaczego. Nie miał żadnego związku z tymi dzieciakami, od miesięcy szukał powiązania, ale ofiary często nawet siebie nawzajem nie znały! Oczywiście, mógł iść z tym na policje, ale im po prostu nie ufał. Nie zrobili nic w sprawie jego rodziców, nie zrobili nic, gdy jego wujek, jeszcze wtedy nie tak wpływowy chodził na komisariat, błagając o działanie. Siedzieli na tych swoich obrotowych krzesełkach, odprawiając go, mówiąc, że mają dużo pracy. ,,Niech przyjdzie pan w innym dniu" - to słyszał Xavier, gdy chodził tam odkąd skończył szesnaście lat.
Chłopak nie rozumiał, jak można tak powiedzieć dziecku, które widziało morderstwo własnych rodziców. Dlatego, gdy Xavier był starszy i bardziej zaznajomiony z przestępczym światem, dowiedział się, że policja w Detroit była zwyczajnie mówiąc skorumpowana - co drugi policjant dostawał w łapę od Hien za informację i przymykanie oka na ich działalność. Co szczerszy zostawał szybko przeniesiony, jakby zrobił coś złego. To wszystko według Xaviera było po prostu jednym wielki, śmierdzącym gównem.
Dlatego milczał, uważał, że sam załatwi tę sprawę lepiej.
Nim Xavier się zorientował, wsłuchując się w muzykę, płynącą prosto ze słuchawek do jego uszu, nieświadomie dotarł do sklepu pana Bunnera, o którego było tyle szumu w ciągu ostatnich kilku dni. Koniecznego szumu, można by rzec, bo Szaraczki chciały złamać jego największą, najświętszą zasadę - zakaz krzywdzenia niewinnych. To nie były żarty i Xavier zdawał sobie sprawę, że jeśli ma cokolwiek zdziałać, musi utrzymać te dzieciaki na dużo krótszej niż myślał smyczy. Niestety jednak bardzo obawiał się, że sam również był za słaby, by samemu to zrobić.
Wzdychając głęboko, zaczął iść w kierunku sklepiku, już uśmiechem witając stojącego w drzwiach posiwiałego i zmęczonego życiem staruszka, gdy wtem, nie minęło kilka sekund, a z impetem wpadła na niego drobna sylwetka, tak bardzo znajomej osoby.
Lorey.
– Och, przepraszam, kompletnie nie patrzyłam, gdzie... Xavier?! – zawołała, gwałtownie podnosząc się z ciała Xaviera, nerwowo się uśmiechając, a na jej twarz wpłynął rumieniec. Chociaż chłopak nie mógł być pewny, czy to na pewno z jego powodu, zadyszka i wyraźnie malujący się pot na czole wskazywały na to, że Lorey mogła po prostu ćwiczyć.
– Tak, to ja, coś się zmieniło, że tym razem na mnie lecisz? – zapytał, zawadiacko unosząc prawą brew, chociaż w głowie już walił się pięścią w nos.
Naprawdę, Xavier? Tylko na to cię stać?
Lorey jednak zdawała się być kompletnie gdzie indziej, bo zamiast standardowo odpowiedzieć na zaczepki Xaviera, ona po prostu uśmiechnęła się nerwowo i szybkim krokiem wyminęła go i weszła do małego sklepiku, w akompaniamencie śmiechu staruszka.
Xavier nie zastanawiał się zbyt długo, z miejsca obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i wszedł do sklepu, specjalnie szukając artykułów za nią. Nadal nie rozumiał, co go tak bawiło w jej irytacji, ale miał pewną teorię - Lorey zawsze się z niego śmiała, gdy to robił. Może po prostu Xavier wariował na punkcie jej uśmiechu? Było to prawdopodobne, ale jednocześnie przerażające - jak mógł być tak zależny od jej reakcji?
– Co tu robisz, Xavierze Kingu? – spytała w końcu Lorey, nie odwracając się w stronę chłopaka, usilnie przebierając między jednymi kwaśnymi żelkami, a drugimi.
– Właściwie to nie wiem – odpowiedział szczerze. – Jak widać intuicja przywiodła mnie tu w odpowiednim czasie. W końcu mamy niedokończone sprawy – dodał, uśmiechając się do siebie półgębkiem. Parę paczek słodyczy spadło na ziemię z cichym hukiem, a sama Lorey zastygła w bezruchu.
– Eh, z tobą są wieczne problemy – skomentował z irytacją Xavier, podnosząc opakowania żelek i zawieszając je na miejsce, a jedną z nich położył na dłoni Lorey. – Rey, krok naprzód, teraz wybierz picie.
– Och, nie jestem głupia, poradzę sobie.
– Dwie sekundy temu nie byłaś tego taka pewna – zauważył, unosząc brwi z pytającym wyrazem twarzy. Lorey w odpowiedzi prychnęła, zatrzęsła głową, zarzucając krótkimi, różowymi włosami w tył i idąc zamaszystym krokiem w kierunku działu z napojami. Minęła po drodze czekolady, trochę dłużej zatrzymując się na tej o smaku ciasteczek, pokręciła głową i jak strzała poleciała do napoi. Xavier, rozbawiony przesadną reakcją Lorey, wziął ciasteczkową czekoladę i prawie w podskokach dogonił dziewczynę, która, nie spodziewając się go za swoimi plecami, aż podskoczyła przestraszona, wypuszczając z rąk portfel, który Xavierowi udało się w ostatniej chwili złapać.
– Nie powinienem dostać jakiejś karty podarunkowej za to ciągłe łapanie twoich rzeczy? Portfel, telefon, książki... ty?
– Och, zamknij się, Xavier.
– Tracisz już swój cięty język.
– Bo szkoda go strzępić na taki niż jak ty – odpowiedziała zgryźliwie, pokazując blondynowi język. Ten uśmiechnął się łobuzersko, zbliżył swoją twarz do niej i bardzo głęboko spojrzał jej w oczy.
– Nie mówiłaś tego ostatnio, gdy bez żadnego opamiętania całowałaś się ze mną w kantorku.
Lorey przeciągle jęknęła, chowając twarz w dłoniach, czerwieniąc się po same uszy.
– Nie martw się, mnie się bardzo podobało – dodał chłopak, odchodząc od niej, szybkim krokiem wychodząc ze sklepu, płacąc wcześniej za czekoladę i paczkę fajek. Oparłszy się o ścianę obok drzwi wejściowych, Xavier z uśmiechem na ustach czekał na Lorey, aby jeszcze trochę jej tego dnia poprzeszkadzać. W trakcie tego czekania naszła go myśl, że wkrótce koniec roku szkolnego, koniec jego edukacji, chyba że wybierze się na studia, koniec pewnego etapu w jego życiu.
Napisany rozdział, zamykający pewną część z serii książek jego życia.
Kurwa, mogłem to wykorzystać na egzaminie, a nie teraz bawić się w poetę.
Z głębokim westchnieniem Xavier opadł na małą ławeczkę przed sklepem, nagle zastanawiając się nad swoją przyszłością. Tak na dobrą sprawę nie miał pojęcia, co robić. Tak bardzo w ostatnich latach był zajęty pomszczeniem rodziców, że zapomniał, jak to jest mieć marzenia, zwyczajne, ludzkie marzenia. Pragnienie władzy i przejęcie panowania nad przebrzydłymi Hienami zniszczyły w nim wszelkie odruchy ludzkie, jakby zaraz miła stać się maszyną, niezdolną do żadnych większych emocji.
Bo i co miałby robić dalej? Wrócić do normalnego życia? Znaleźć staż w jakiejś korporacji? Nie było przedmiotu, poza wf-em, który go interesował, Xavier wręcz czuł się jak bezmózgi sportowiec, który najchętniej mieszkałby na hali sportowej, ale chłopak dobrze wiedział, że z dobrego strzelania nie zrobi kariery, chyba, że pójdzie na zawodowego żołnierza, ale czy byłby w stanie to zrobić? Walczyć za kraj, który odebrał mu rodziców w pewien sposób? Walczyć za kraj, gdzie policja nie przejmuje się obywatelami?
Oczywiście były to tylko jego odczucia, jakże marne i słabe wśród uczuć całego świata, ale dla Xaviera właśnie one były wszechświatem, nic nie mógł poradzić na to, że jedyne, co odczuwał, to napięcie i rosnący stres. Tego było już za dużo, studia, życie, Hieny, wujek, Bartz, Eric, Lorey, rodzice... Każdy najmniejszy problem kumulował się kilkakrotnie, jakby zwiększając swoją objętość, gdy tylko napotka inny kłopot.
A to było niekomfortowe. I niewygodne.
Dźwięk kobiecego głosu i delikatna dłoń na jego ramieniu wybudził go z transu i jak oparzony wstał z ławki, rozglądając się na boki niczym zdezorientowany szczeniak. Lorey, stojąca nad nim, przyjrzała mu się uważnie, spoglądając na niego ciekawskim i zmartwionym spojrzeniem. Xavier podrapał się po głowie, śmiejąc się nerwowo. Z jakiegoś powodu czuł narastający stres, ale przede wszystkim mocno zawstydził go fakt, że Lorey podeszła go tak prosto i zwyczajnie. Lata treningu powinny go nauczyć ostrożności i skupienia, a tymczasem poległ na czymś tak prozaicznym.
Beznadzieja.
– Lorey! – zawołał, próbując udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i że wcale nie zdenerwował go fakt, że tak się zamyślił. Dziewczyna, widząc jego reakcję, nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu, więc usiadła na ławeczce i zakryła twarz dłońmi, tłumiąc chichot, który uciekał z jej ust niekontrolowanie. Xavier spojrzał na nią zdezorientowany, unosząc wysoko brew.
– Coś cię bawi?
– Jesteś jedną ze śmieszniejszych osób, jakie chodzą po tej ziemi i nawet nie masz o tym pojęcia! – odparła, podnosząc roześmianą twarz. – Gdybyś mógł zobaczyć swoją minę! Gorszego aktora w życiu nie widziałam, a chodziłam na kółko teatralne!
Xavier musiał przed sobą przyznać, że nie rozumiał ani słowa z tego, co Lorey do niego powiedziała. Ale rozkoszował się dźwiękiem jego śmiechu i planował odnotować w głowie, że łatwo może przyjść mu go u niej wywołać.
– Tak w ogóle co ty tu robisz? – spytał, siadając obok, nonszalancko przerzucając ramię przez oparcie ławki, które z kolei Lorey zaraz odrzuciła, uśmiechając się ironicznie.
– Szłam do strz... b-biblioteki! Tak, muszę pożyczyć parę książek na wakacje! – odpowiedziała, uciekając wzrokiem od twarzy Xaviera. Nie uszło jego uwadze wahanie w jej głosie, ale mimo wszystko nie spytał o to. Czuł, że powinien pozwolić jej na głęboki wdech, przemyślenie paru spraw i zrozumienie swoich uczuć. Reakcje Lorey dawały jasno do zrozumienia, że Xavier nie był jej obojętny. Ale czy szala przelewała się na stronę negatywną czy pozytywną - tego już nie umiał tak pewnie określić. Dla niego po prostu były reakcje, których dotychczas nie widział. Owszem, dziewczyny droczyły się z nim, czerwieniły i robiły nieśmiałe, ale zazwyczaj chciały z nim flirtować i tego nie ukrywały. Lorey odkąd pamiętał darzyła go małą ilością sympatii, prędzej niechęcią, ale nigdy nie stroniła od kłótni, uśmiechów, które pojawiały się ostatnio coraz częściej. Te małe gesty były tak nagle zauważalne, że Xavierowi wybuchała od ilości myśli i emocji głowa, co nie wróżyło niczego dobrego.
– Ach, biblioteki?
– Cóż, brakuje mi trochę czytania, no i ostatnio wciągnęłam się w kryminały i fantasy, więc moja lista książek do przeczytania powiększyła się dwukrotnie! – powiedziała z szerokim uśmiechem Lorey, całkowicie rozluźniając się przy Xavierze. Blondyn, słuchając, jak swobodnie mówi o swoich ulubionych autorach zwrócił uwagę na to, że wcześniej dziewczyna nigdy tak naprawdę nie była w jego towarzystwie rozluźniona. Zazwyczaj była spięta i nerwowa, tym razem zupełnie naturalnie gestykulowała, żywo mówiąc o Stephenie Kingu i Jojo Moyes, których książki uwielbiała. To sprawiło, że Xavier uśmiechnął się pewniej, ciesząc w duchu z tego, że dziewczyna, na której punkcie mu trochę odbiło wykazywała jakieś pozytywne reakcje.
– Mogę ci towarzyszyć w drodze? – spytał trochę niepewnie, jakby w obawie przed odrzuceniem. Lorey zamilkła na chwilę, uważnie nad czymś myśląc, po czym pokiwała głową i, gdy już postanowili ruszyć w drogę, dyskretnie wysłała wiadomość Gale'owi, w której napisała, że trochę się spóźni.
* * * *
– Nie, poważnie, kiedyś faktycznie próbowałam zjechać z górki w oponie – powiedziała Lorey z uśmiechem, idąc ramię w ramię z Xavierem wąskimi chodnikami Dearborn, w kierunku biblioteki publicznej. – Problem był taki, że mama zdołała mnie zatrzymać. Z jednej strony to chyba dobrze, a z drugiej tego żałuje – dodała, śmiejąc się pod nosem.
Lorey była zaskoczona. Czuła się naprawdę swobodnie i komfortowo, rozmawiając z Xavierem na przeróżne, możliwe tematy, do tego stopnia, że spacer, który w wiadomości do Gale'a mianowała słowem ,,krótki", przeciągał się już drugą godzinę, bo wcale się nie spieszyli. Dotychczas Lorey nie potrafiła przy Xavierze normalnie rozmawiać, poza kłótniami nic innego im nie wychodziło, zazwyczaj obrażali się nawzajem i komentowali swoje głupie odzywki, ale kiedy teraz szli blisko siebie, wspominając przeróżne sytuacje z dzieciństwa, rozmawiając o mijanych sklepach, czy po prostu o bezsensownych rzeczach. Przebywanie z Xavierem wydawało się nagle dla niej zupełnie naturalne, jak oddychanie, chociaż jeszcze kilka tygodni, ba, kilka dni temu powiedziałaby coś zupełnie odwrotnego. Oczywiście musiał mieć na to wpływ fakt, że nigdy nie rozmawiali tak po prostu, zawsze któreś z nich szukało pretekstu do kłótni. To pierwszy raz, kiedy bez celu szli i droczyli się ze sobą bez żadnego, negatywnego kontekstu.
I to było bardzo przyjemne.
Lorey czuła się jednak trochę winna, że okłamała Xaviera i nie powiedziała mu, że planowała iść na strzelnice. Z jakiegoś powodu czuła, że Xavier spróbowałby się o tym dowiedzieć, a skoro Bartz nic mu nie powiedziała, znaczyło to, że naprawdę dotrzymała słowa, bowiem tuż przed wyjściem z samochodu Lorey prosiła ją, aby ich wspólne treningi zachowała w sekrecie. Właściwie ciężko stwierdzić, dlaczego tak usilnie próbowała to ukryć przed Xavierem. Bała się, że będzie zawiedziony, kiedy zobaczy, jak mało umie? Możliwe. Chociaż Lorey kierowały przede wszystkim impulsy i emocje. A one mało kiedy szukają wymówki czy wytłumaczenia.
– Nie mogę uwierzyć, że wpadłaś na taki pomysł. Co tobą kierowało?
– A co może kierować małą dziewczynką? Oglądałam bajki, a tam wiecznie bawili się wielkimi oponami. Gdy byliśmy na wakacjach u dziadków, którzy mieszkają w takiej francuskiej wiosce, znalazłam stare złomowisko. I właśnie tam ją zobaczyłam. Pomysł sam przyszedł mi do głowy, ale, jak mówiłam, wszystko zniweczyła moja mama.
– Och, jaka ona okropna, uratowała ci życie.
– Prawda? – odpowiedziała z ironią Lorey, uśmiechając się szeroko.
– Nigdy mi nie mówiłaś, że pochodzisz z Francji. – Xavier przyjrzał się dziewczynie z uwagą, marszcząc lekko brwi.
– Bo nie pochodzę. Dziadkowie zamieszkali tam, gdy ich wszystkie dzieci się wyprowadziły. Ja urodziłam się i wychowałam w Dearborn.
– To trochę przytłaczające.
– Powiedział chłopak urodzony nawet w tym samym szpitalu.
Xavier wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Jeszcze nikt tak dokładnie mnie nie sprawdził.
– Jesteś najbliższą męską rodziną prezesa Kinga, piszą o tobie artykuły w internecie – odpowiedziała Lorey, unosząc brew i przyglądając się Xavierowi, który tylko skrzywił się nieznacznie.
– To nie ma żadnego znaczenia, wujek wie, że nie chcę przejąć jego firmy, poza tym jest młody, ma jeszcze czas na to wszystko. I jest jeszcze Bartz.
– Wiem jak głupio to zabrzmi, ale ani trochę nie widzę jej w roli bizneswoman.
– Jeszcze mało o niej wiesz – powiedział z szerokim uśmiechem Xavier, lekko trącając Lorey ramieniem. – Bartz mogłaby się sprawdzić w każdej roli.
– Ach, tak?
– Oczywiście. O, jesteśmy – dodał, widząc budynek biblioteki publicznej. Lorey już zrobiła krok w jego kierunku, kiedy do Xaviera zadzwonił telefon. Chłopak przeprosił dziewczynę i, odwróciwszy się do niej plecami, odebrał połączenie i zatopił się w energicznej rozmowie z, jak wywnioskowała Lorey, Ericiem, który gorączkowo mówił o jakiejś najwidoczniej istotnej sprawie, bo kiedy Xavier skończył rozmawiać, odwrócił się do Lorey z przepraszającym wyrazem twarzy.
– Poradzę sobie. Do zobaczenia – powiedziała cicho, zaskoczona zawodem, jaki usłyszała we własnym głosie.
– Następnym razem odprowadzę cię do samego końca. Obiecuję – odparł, rzucając się biegiem w kierunku pasów głównej drogi, po czym, przebiegłszy na drugą stronę ulicy, sprintem skierował się na zachód. Lorey ogarnęło dziwne uczucie pustki, którego nie potrafiła wyjaśnić. Nawet nie umiała odebrać połączenia od Gale'a, który od dobrych pięciu minut próbował się z nią skontaktować.
To wszystko zdawało się być snem, z którego zaraz miała się obudzić, a szczerze mówiąc, ani trochę jej to nie odpowiadało.
Jeśli jednak taka była rzeczywistość, była ona bardziej niż przerażająca, bo kompletnie nieznana. Wcześniej Lorey zdawało się, że zna Xaviera od podszewki, jego złości, humorki, słabości. Teraz okazało się, że nie znała go wcale i ta wiadomość spadła na nią jak grom z jasnego nieba - wciągnęła się w tę szaloną historię pewna swojego zwycięstwa, pewna łatwego zlikwidowania Xaviera. Wszystko jednak w jednej chwili posypało się na drobne kawałeczki i Lorey została z własnymi pytaniami i wątpliwościami.
Co powinna zrobić?
* * * *
Skończył się rok szkolny i nim Lorey zdążyła dojść do domu ze świadectwem w ręku, dostała wiadomość od, o dziwo, Susan. Od incydentu z jej tak zwanym ,,chrztem", do którego w gruncie rzeczy nawet nie doszło, Lorey widziała ją bardzo rzadko w towarzystwie elity Xaviera, nawet w szkole, a jeszcze rzadziej Susan się do niej odzywała, jeśli już, to była przesadnie miła, co jedynie irytowało Lorey.
W wiadomości Susan napisała, że planują wyjazd i Xavier kazał przekazać każdemu, kto ma w nim uczestniczyć wszystkie najpotrzebniejsze informacje, których nie mogli przekazać dalej. Wszyscy mieli się zjawić wieczorem pod murami szkoły. Lorey trochę to zaskoczyło, wydawało jej się, że najwygodniej będzie im spotykać się w tym opuszczonym domu, w którym ostatnio była, a tutaj okazuje się, że chcą zorganizować wyjazd w tak oczywistym miejscu jak szkoła? To brzmiało bardzo nieodpowiedzialnie.
Wiadomość była tak chłodna, że Lorey przestraszyła się nie na żarty, ale jednak poczuła również ogromną złość. Susan obwiniała ją o to, że nie będzie mogła wziąć udziału w wyścigach, o których przecież sam Xavier powiedział, że w tym roku się nie odbędą. Lorey w ogóle tego nie rozumiała. Dlaczego Susan próbowała zrzucać winę na nią, która nawet nie miała o tym pojęcia, nie znała zasad, ba, nie wiedziała o ich istnieniu! W dodatku robiła tylko to, co Susan wraz ze swoją zgrają jej kazała. Nie mogła wyżywać się na Lorey za coś, co było od niej niezależne. A ona to robiła i czerpała z tego chyba jakąś dziką satysfakcję.
A Lorey dokuczało przez to poczucie winy.
Nabuzowana negatywnymi emocjami zmieniła szybko kierunek i zamiast do domu, ruszyła w kierunku strzelnicy, pisząc w międzyczasie do mamy, że idzie na jedzenie do miasta. Nim minęło pół godziny, dzięki skrótom, które odkryła po kilkukrotnej trasie, zdążyła dojść do już dobrze znanego jej miejsca, które coraz częściej mogła nazywać swoim. Uśmiechnęła się więc szeroko, widząc w oknie Gale'a, myjącego szyby, dosyć mocno zdziwionego widokiem czerwonej od emocji Lorey, która, ciężko dysząc, stanęła przed głównym wejściem do strzelnicy.
– Co tu robisz? – spytał jak gdyby nigdy nic, z uśmiechem otwierając szerzej wielkie okno, opierając się na parapecie, a słońce, które chyliło się ku zachodowi, w bardzo artystyczny sposób oświetlało jego ciało i twarz.
– Stęskniłam się, a co ty myślisz? – krzyknęła Lorey dużo głośniej, niż planowała, przez co parę przechodniów, którzy akurat tędy spacerowali spojrzało na nią z pobłażliwym uśmiechem. Zakłopotana uciekła do wnętrza strzelnicy, zakrywając czerwoną od emocji twarz torebką, która jeszcze niedawno bezwiednie wisiała na jej ramieniu, a teraz służyła bardziej za tarczę ochronną.
Kiedy weszła do środka i zauważyła zwijającego się ze śmiechu Gale'a na środku pokoju, rzuciłam w niego swoją torebką, ukradkiem również się uśmiechając.
Nie dało się go nie lubić, ani tym bardziej się na niego gniewać.
– Mam wrażenie, że coś się stało. Opowiadaj – powiedział spokojnie, choć stanowczo, sadzając Lorey na kanapie, gdy już oboje się uspokoili i Lorey przybrała zatroskany wyraz twarzy. Dziewczyna była zdziwiona, że nie miał żadnego klienta, ale z drugiej strony cieszyło ją, że od razu zwrócił na nią swoją uwagę i pozwolił jej się wyżalić.
– Oni chcą dzisiaj gdzieś jechać, Gale. Znaczy, Xavier zarządził kolejny wyjazd. Obawiam się, że znów ktoś rozpocznie strzelaninę, ja uczę się tego nie, żeby zabijać, ale właśnie, żeby temu zapobiec! Gale, co ja mam w tej sytuacji zrobić? - spytała rozpaczliwie, czując jak każda negatywna emocja powoli zaczyna wypływać na zewnątrz jej ciała w formie dreszczy i napływających łez. Czuła w każdej pojedynczej komórce frustrację, która sięgała dna i odbijała się ze zdwojoną siłą.
Chłopak wziął głęboki oddech, rozejrzał się wokół, po czym objął twarz Lorey swoimi dłońmi, zmuszając ją do spojrzenia mu w oczy.
– Będziesz musiała zapobiec śmierci, jeśli nadal chcesz ich przejrzeć. Nie wierzę, że to mówię, ale jeśli będzie trzeba, spróbuj kogoś trafić w nogę, najlepiej pod udami, bo jeśli trafisz w tętnicę udową, możesz też kogoś zabić.
– Myślisz, że będę musiała to zrobić? – spytała płaczliwie, biorąc spazmatyczne oddechy i próbując mimo wszystko opanować oddech, który coraz bardziej przypominał rozpaczliwy charkot.
– Nie wiem, honey. Wszystko zależy od Xaviera i jego zamiarów. Może on chce tylko kogoś przestraszyć? Jedno jest pewne, jeśli sprawy przybiorą zły obrót, nie możesz ani dać się złapać, ani pozwolić im złapać ciebie. Ostatnią rzeczą, jaką bym chciał to żeby ktoś cię skrzywdził – powiedział Gale, wzdychając równie ciężko jak Lorey przed chwilą. – Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Wciąż możesz się wycofać.
Lorey pokręciła zdecydowanie głową, wyswobadzając się z uścisku przyjaciela.
– To dla taty, Gale. Jego śmierć nie może pójść na marne. Nie pozwolę na to – odpowiedziała hardym tonem, czule dotykając bransoletki, którą od niego miała. Jedna z niewielu i chyba najsilniejsza pamiątka, jaka jej po nim została. – Ostatnia sprawa, jaką się zajmował, to sprawa lichwiarzy z jego słynnej czarnej listy. Nazywał ich Hienami. Oni nie tylko wyłudzali od ludzi ogromne ilości pieniędzy. Oni odbierali rodzicom ich córki, by je sprzedawać, porywali ich, torturowali i bawiło ich cierpienie. Nie mieli żadnej empatii, żadnej. Mój... Mój tato zginął w wypadku samochodowym, według oficjalnego raportu, ale to ich sprawka i każdy to wiedział. Xavier ma bzika na punkcie lichwiarzy, to nie może być przypadek, Gale. Muszę się dowiedzieć, co mu zrobili, nawet jeśli ceną będzie narażenie się Hienom.
– Rozumiem – powiedział chłopak, poprawiając się na siedzeniu tak, że opierał się na łokciu i patrzył Lorey prosto w oczy. – Cóż, nie mogę tam z tobą jechać, ale masz moje pełne wsparcie. A jeśli uda mi się wkręcić w to towarzystwo to nie zostawię cię już z tym samej.
– Dziękuję – odpowiedziała wzruszona, przytulając mocno swojego przyjaciela. Był jedyną osobą, której mogła się zwierzyć z tych problemów, nie oceniał jej i przede wszystkim dawał trzeźwe rady. Zupełnie jakby... Jakby sam doskonale znał się na tym środowisku.
Gale był tajemnicą, którą Lorey musiała dla spokoju ducha odkryć, ale niestety musiała to przełożyć na inny termin. Teraz należało zmierzyć się z zupełnie nową teraźniejszością, z wyborem, którego się podjęła i konsekwencjami, które się za tym ciągnęły.
To musiała zrobić.
Musiała znów stanąć twarzą w twarz z Xavierem Kingiem, którego nieznane oblicza poznawała każdego dnia. Musiała ponownie ukazać się przeznaczeniu, które próbowało z niej kpić. Tym razem to ona mogła zrobić mu na złość i wystawić w jego stronę język. Tym razem ona mogła mieć władzę i kontrolę nad rzeczami, które działy się wokół niej.