Robert siedział rozłożony na starej kanapie, z zaskoczeniem stwierdzając w myślach, że była naprawdę wygodna, nawet jeśli zakurzona i wiekowa.
Przypomniały mu się czasy, kiedy razem z przyjaciółmi biegali wokół ich starej miejscówki, planując wspólne, przyszłe życie.
Nic z tych planów nie zostało.
Myśląc wstecz, najbardziej żałował pozostawienia Petera i Nicholasa samych w Dearborn. To wszystko... może nie wydarzyłoby się, gdyby tylko zostali razem. Kto wie, może los nie musiał być tak okrutny?
Robert oparł się o zagłówek sofy i potarł dłonią czoło, czując nagle przytłoczenie ciężarem wspomnień. Tak długo trzymał w sobie te wszystkie myśli, że niewątpliwie któregoś dnia musiały go uderzyć i zniewolić. Cisnące się na oczy łzy, związane z tęsknotą za przyjaźnią i poczuciem winy spowodowanym ich przeszłością nie wypłynęły tylko dlatego, że Robert przez długie lata uczył się ukrywać emocje w każdy możliwy sposób.
Jakkolwiek by na to nie spojrzeć, ich przeszłość nie tylko ukształtowała, ale przede wszystkim zniszczyła. To, że Robert i Joey wyjechali, było wynikiem impulsywnej decyzji. Gdyby tylko pomyśleli...
Mleko, które się wylało, było na tyle kosztowne, że można było nad nim płakać. Ale w tym momencie zamiast łez Robert musiał wyjąć broń i uratować istnienie, które dopiero się rozwijało. Petera nie przywróci do życia, ale nie pozwoli Hienom skrzywdzić jego syna. Ani córki Nicholasa.
Robert zastanawiał się, czy Nick wiedział cokolwiek o poczynaniach dzieciaków. Po tym, jak udało mu się rozkręcić firmę, tak bardzo zajął się pracą, że chyba nie zorientował się, gdy młodzi zaczęli podążać ich ścieżką.
Czy powinien mu w tej sytuacji powiedzieć?
Wzdychając głęboko, Robert podniósł się, słysząc głosy z zewnątrz. Do saloniku przyszedł Joey z dwoma puszkami energetyków w ręce. Jedną rzucił w kierunku Roberta, po czym popijając swoją, spojrzał na drzwi wejściowe.
– O, Xavi, nareszcie jesteś! – zawołał, uśmiechając się do dzieciaka. Blondyn wszedł do pomieszczenia, a tuż obok niego znajdowała się drobna dziewczyna z fioletowymi, trochę napuszonymi i splątanymi włosami. Joey wyciągnął do niej rękę i uśmiechnął się, jednak kiedy spojrzał na jej twarz, znieruchomiał i wstrzymał gwałtownie oddech.
– Joey? – zapytał Xavier, a Robert, który dopiero wstał z kanapy, widząc Lorey pierwszy raz na oczy, zareagował tak samo jak jego przyjaciel.
– Wyglądasz dokładnie jak on... – powiedział w zamyśleniu, badając wzrokiem całą twarz dziewczyny, która zmarszczyła brwi, nie do końca rozumiejąc tego, co właśnie usłyszała.
– On...? Znał pan mojego ojca?
– Hah, lepiej niż możesz sobie wyobrazić – odparł Joey z ironicznym uśmiechem.
– Skąd? Pracował pan z policją? Nie kojarzę, żeby tata miał jakichś przyjaciół poza wujem Willem.
Robert spojrzał jeszcze raz na Lorey, po czym nagle otrząsnął się, uśmiechnął półgębkiem i zarzucił rękę na ramię Joey'a, dyskretnie go szturchając. Ten spojrzał na niego dziwnie, ale nie skomentował zachowania przyjaciela.
– Witaj, jestem Robert – powiedział, śmiejąc się cicho. – Nie dziwię się, że mój bratanek zwariował na twoim punkcie, jesteś śliczna!
– Bratanek? Jest pan bratem taty Xaviera?
– Nie dosłownie, przyjaźnimy się – odpowiedział brunet, przeczesując włosy. Specjalnie nie użył formy przeszłej, pamiętając, jak bardzo raniło to w młodości Xaviera. Blondyn w odpowiedzi uśmiechnął się i pokiwał głową.
– To moja pojebana rodzinka – stwierdził, śmiejąc się cicho.
– Ty jesteś Rey? – zapytał Joey, starając się nie patrzeć dziewczynie w oczy.
– Lorey – poprawiła go. – Ale Xavier zawsze mówi na mnie Rey.
– Bo to do ciebie pasuje, poza tym łatwiej się wymawia.
– To dosłownie jedna sylaba mniej!
– I o to właśnie chodzi – powiedział rzeczowym tonem, po czym zwrócił się do wujka. – Czemu chciałeś się z nami widzieć?
Robert momentalnie spoważniał, prostując się i rozglądając wokół.
– Zbierzcie się wszyscy w salonie. Musimy porozmawiać o tym, co robić.
– W sprawie Hien? – spytała Lorey, chociaż zaraz po tym miała ochotę uderzyć się w czoło. No przecież nie będą omawiać strategii gry w scrabble, oczywiście, że chodziło o Hieny!
Robert jednak bez sarkazmu pokiwał głową i westchnął cicho.
– W ich sprawie, a także w twojej, mała Lorey – powiedział, odwracając się na pięcie. – Okazuje się, że chcąc nie chcąc, jesteś bardzo ważnym elementem w tej sprawie.
Lorey nie rozumiała o co chodziło starszemu mężczyźnie, ale posłusznie podążyła za nim, na migi żegnając się z Xavierem, który poszedł po całą resztę bandy.
Joey już siedział na kanapie, trzymając niczym filozof złożone ręce jak do modlitwy, na których opierał brodę. W normalnej sytuacji Robert zażartowałby z przyjaciela, ale w tej? Ciężko było żartować na jakikolwiek temat.
– Usiądź – powiedział brunet, zwracając się do dziewczyny. Lorey czuła się trochę niekomfortowo, nie wiedziała, o czym rozmawiać z przyjaciółmi. – Mogę ci zadać pewne pytanie?
– Jasne.
– Jak poznałaś się z Xavierem?
– Ach, chodzimy do tej samej szkoły. Właściwie to nie lubiłam go na początku, interesowałam się jego życiem głównie... z ciekawości, przez plotki w szkole. Potem sama nie wiem jak to się stało, że się do siebie zbliżyliśmy – powiedziała, ukrywając swoje pierwotne pobudki. Nie ośmieliłaby się wyznać, dlaczego tak naprawdę chciała się do niego zbliżyć.
Wtedy go nie znała. Ani jego historii.
Teraz sama zaczęła go przypominać. Ba, mieli podobną chęć zemsty!
Jak tak się dłużej nad tym zastanowić, na początku Lorey była bardzo głupia i naiwna. Wszystkie pomysły i plany spełzły na niczym, ponieważ zamiast niszczyć Xaviera od środka, dosłownie sama do niego dołączyła. W pewien sposób przez to zabiła samą siebie. Niezdolną wtedy do sprawienia bólu żadnej istocie.
Po czym niecałe dwa miesiące wystarczyły, aby zdążyła zabić żywą osobę. Lorey westchnęła głęboko na wspomnienie tego mężczyzny. Był łajdakiem, draniem. Kimś okropnym.
Ale wciąż był żywą istotą. Lorey obiecała sobie pójść naprzód, chociaż nadal nie mogła podnieść się po tym, co zrobiła.
– To musiało być zabawne, znając uszczypliwy język Xaviego – rzucił Joey, uśmiechając się półgębkiem.
– Nie byłam wcale lepsza – odpowiedziała Lorey z szerokim uśmiechem, próbując oderwać się od złych myśli. Zanim jednak udało im się kontynuować rozmowę, do pokoju weszli wszyscy, którzy byli choć trochę zaangażowani w tę sprawę. Xavier usiadł tuż obok Lorey, na oparciu od fotela, Bartz zajęła miejsce między Robem i Joeyem, a idący za nią Eric po prostu stanął za nią, Tyler zatrzymał się przy drzwiach, zastanawiając się, czy wypada rzucić się na Lorey, czy warto poczekać, a Holly i Gale ostrożnie usiedli na kanapie naprzeciwko całej reszty. Wciąż było im niezręcznie w ich relacji, chociaż powoli zaczynali się w tym odnajdywać. Zabawnie było widzieć, jak Gale po raz pierwszy w swoim młodym życiu doświadczał czegoś takiego jak niewinne flirty. Szczególnie z taką dziewczyną, jaką była Holly.
– Dobrze, skoro wszyscy są, przejdźmy do poważnych spraw – oznajmił Robert, kiwając głową i podnosząc się z miejsca. – Jak wiecie, ja i Joey znaliśmy się z Hienami. Mieliśmy trochę bardziej zażyłą relację niż Gale, ponieważ... wychowaliśmy się i przyjaźniliśmy z ich szefem.
Odgłosy szoku i wstrzymane oddechy sprawiły, że atmosfera momentalnie zgęstniała, aż oddychanie sprawiało problem.
– Szczerze mówiąc wszyscy żyliśmy tym życiem. Pochodziliśmy z biednych rodzin, wychowaliśmy się na tym samym podwórku. To było do przewidzenia, że tak skończymy – kontynuował, nie zważając na spięte twarze dzieciaków. – Wiem, co sobie myślicie. ,,Jak przyjaciel mógł zabić swojego przyjaciela?" Ale Peter był inny. On pierwszy chciał z tym życiem skończyć – powiedział smutnym tonem, zapatrzony w dal. – Stwierdziliśmy z Joey'em, że zasługujecie na poznanie prawdy. Wszyscy byliśmy w tamtych czasach źli. Ale Rodney... On był z nas najgorszy. Nie miał żadnych skrupułów, zatracał się w tym życiu, pojmował zasady tego świata szybciej niż my i nie było dla niego ratunku, kiedy my zdecydowaliśmy się uciec. Ja i Robert wyjechaliśmy poza granice tego miasteczka, Nicholas zajął się rozwijaniem firmy, bo pożyczył wtedy dużo pieniędzy i założył rodzinę, więc stawiał wszystko na jedną kartę. Peter... on właściwie zmienił się, kiedy urodził się Xavier. Tak bardzo starał się ukryć swoje stare życie, a jednocześnie tak bardzo chciał wszystkiego dla Xaviego, że po prostu wrócił na stare śmieci. A kiedy chciał ponowie od tego uciec, Rodney go zabił. Bo za dużo wiedział, za dużo widział.
– Podła gnida. To go nie usprawiedliwia – odezwał się Xavier mrocznym głosem, wpatrzony w punkt przed sobą.
– Nie. Nie usprawiedliwia. Dlatego zadziałamy mądrzej, niż on. Z Joey'em mamy kontakty, których użyjemy, żeby trochę namieszać ludziom Rodney'a w głowach. Potem wrzucimy im kreta.
– Kreta?
– Naszego ulubionego przemytnika, który podniesie nagle ceny i wspomni o ,,bogatszym" kliencie, który nie marudzi.
– Sądzisz, że to zadziała? Może i wyglądają, ale oni nie są aż tak głupi – odezwał się Gale, marszcząc brwi przy swojej wypowiedzi.
– Uwierz mi, synu, pieniądze zawsze działają. A dla kogoś takiego jak Rodney to płachta na byka. Kiedy za dzieciaka nie masz grosza przy duszy, dostajesz szału, gdy ktoś odbiera ci twoją nagrodę. Wystarczy tylko narobić trochę szumu, żeby zamek z piasku naszego kolegi zaczął się rozpadać.
– Brzmi jak długoterminowy plan – zauważył Tyler, przyglądając się całej tej sytuacji z progu drzwi.
– Tak, ale to dobrze. Będziesz mógł dokończyć swojego wirusa – dodał Eric, spoglądając na przyjaciela.
– Właściwie chciałem wam powiedzieć, że już go skończyłem – powiedział ciszej brunet, drapiąc się po głowie.
– I nic nie powiedziałeś?! – wybuchł Eric, podbiegając do niego.
– Bo skończyłem go wczoraj w nocy! Poza tym to dopiero wersja beta, muszę go przetestować i zobaczyć, czy będę w stanie wyciągnąć dane.
– Bez problemu, możesz go testować na nas – rzucił Xavier, nawet nie spoglądając w ich kierunku. – Chyba nikt nie ma nic szczególnego do ukrycia, więc bylibyśmy dobrymi królikami doświadczalnymi.
– Nie ma na to czasu – powiedział Eric, kręcąc głową. – Chyba Xavier zapomniałeś, że ten świr groził Lorey śmiercią. Musimy go dopaść.
– Chwila – odezwała się Lorey, gwałtownie się prostując. – Kto groził mi czym?! – jej głos przypomniał piszczałkę, kiedy przestraszona próbowała przetrawić to, co własnie usłyszała. Na drugi plan zeszło głębsze zastanawianie się nad tym, że jej przyjaciela nazwano przemytnikiem. Z jakiegoś powodu czuła, że nic nie mogło jej bardziej zaskoczyć.
Eric nagle wstrzymał oddech i przygryzł wargę, przypominając obraz typowej bohaterki fanfictions, które Lorey czytała jeszcze całkiem niedawno. W normalnej sytuacji może i by się nawet zaśmiała na własną myśl.
Ale to nie była normalna sytuacja.
– To nie tak, że ukrywałem to przed tobą specjalnie – zaczął Xavier, podnosząc ręce w obronnym geście.
– Jak to nie? A jak inaczej to nazwiesz?
– To półprawda.
– Xavier, nie osłabiaj mnie.
– Uwierz, to dla twojego dobra. Nic nie przyszłoby ci od tej informacji, poza strachem. Nie mamy pojęcia, kto jest moim anonimowym wrogiem, nie mogliśmy narażać i ciebie. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby spróbował zaatakować cię jak te inne dzieciaki – dodał, marszcząc czoło.
Coś w tej historii Lorey nie pasowało.
– Zaraz... ,,Te inne dzieciaki"?
– Ta tajemnicza osoba odpowiada za te dziwne śmierci – powiedział, wypuszczając gwałtownie powietrze z ust. – Badałem tę sprawę jakiś czas, ale nie mogłem w ogóle znaleźć połączenia między ofiarami, a jedyne, co zyskiwałem, to kolejne serie gróźb.
– Mój Boże – rzuciła Lorey i choć Xavier zaczął kiwać głowa, jakby zgadzając się z tym stwierdzeniem, dziewczyna myślała o czymś zupełnie innym.
Jak bardzo się pomyliła, oskarżając o te morderstwa samego Xaviera!
Poczucie winy i fala wstydu rozlała się po jej ciele sprawiając, że nie miała siły nawet stać. Nagle bardzo zmęczona i wręcz wyczerpana po prostu ciężko opadła na fotel, śmiejąc się do siebie bez żadnego większego powodu. Wszyscy bez wyjątku obserwowali ją z niemałym zaskoczeniem, ale jakoś nie przejęła się tym z prostego powodu – choć raz poczuła szczęście.
Szczęście, że to nie Xavier zabił te dzieci. Nie zakochała się w mordercy.
To było jak jedyna rzecz na świecie, która się liczyła. Ulga, którą nie sposób było opisać.
– Myślę, że na dzisiaj wystarczy nam tego wszystkiego – powiedział Robert, podnosząc się z miejsca, aż kości w jego kolanach strzeliły tak głośno, że usłyszał je nawet Tyler w progu. – Ty, dokończ tego wirusa i pokaż go mi. Gale, będziesz musiał nam opowiedzieć jak działają teraz Hieny. Prześpijcie się, dzieciaczki. Od jutra czeka nas ciężka praca.
Po tych słowach większość osób rozeszła się do pokoi z wiszącym nad ich głowami pytaniem.
Czy im się uda? Czy przekonają innych?
* * * *
Gale szybko wpadł do strzelnicy, ciężko oddychając. Zastanawiał się, co powinien zrobić w tej sytuacji.
Lorey poznała prawdę. Nie było rzeczy, którą przed nią ukrywał. No, prawie.
Ale czy mógł teraz stawić jej czoła? Wyznawała mu swoje sekrety i uważała za swojego lojalnego przyjaciela, a teraz mogła poczuć się tylko zdradzona.
Aby odreagować, Gale chwycił pierwszą lepszą broń, jaka wpadła mu w ręce i z zapałem zaczął strzelać do tarczy, nie trudząc się nawet zakładaniem słuchawek. Wszystko było mu jedno, a może dzięki hukowi wystrzałów stłumi poczucie winy, które rosło w jego sercu?
– Gale? – zawołał ze schodów niepewny głos Lorey, odbijając się od ścian niczym echo. Szatyn momentalnie się zatrzymał, a strzał zawisł nad nimi niczym wstrzymany oddech.
To będzie najtrudniejsza rozmowa, jaką mógłby przeprowadzić w całym swoim życiu. Ale chyba nieunikniona.
– Jestem tu – powiedział cicho, zabezpieczając broń i odkładając ją na miejsce, po czym wziął kolejny, głęboki oddech i usiadł na krześle przy małym stoliku, czekając, aż blondynka zejdzie na sam dół. Ona również była niepewna, po tylu spędzonych razem dniach mógł zauważyć, że jej chód nie był tak energiczny i zamaszysty jak zwykle. Wolniej schodziła po schodach, bawiąc się dłońmi. Patrzyła pod nogi i wyglądała jak zagubiony baranek, co nijak miało się do jej osobowości. Może i Lorey była narwana, często naiwna i nieobliczalna. Ale nigdy nie sprawiała wrażenia zagubionej, zbyt łatwo odnajdywała się w otoczeniu.
– Chyba musimy pogadać – stwierdziła, w końcu spoglądając na twarz przyjaciela. – Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Czego?
– Jak bardzo związany z tym światem jesteś – powiedziała w końcu, a w jej głosie dało się usłyszeć nutę goryczy. – Tak bardzo przy tobie przeżywałam to wszystko, mówiłam ci o Xavieru... Nie jestem zła, Gale. Chcę wiedzieć, dlaczego.
Zanim odpowiedział, minęła długa chwila, a cisza, która jej towarzyszyła, miażdżyła ich samopoczucia.
– Bo byłaś jedyną osobą, przy której mogłem przynajmniej udawać, że mam normalne życie – powiedział w końcu, unosząc wzrok na nią. – Bo przy tobie nie byłem Galem od broni, Luką, ani skurwysynem podnoszącym ceny – dodał, uśmiechając się. – Rozmawiając z tobą i jedząc kurczaka z KFC mogłem być tylko Galem. To nie tak, że chciałem cię okłamywać. Po prostu nie potrafiłem się zmusić do wyznania ci prawdy, ale teraz... teraz to chyba nie ma już większego znaczenia.
– Masz rację. Nie ma – zgodziła się Lorey, wypuszczając powietrze z płuc. – Obiecujesz, że nic się między nami nie zmieni? Nieważne, co się stanie, pozostaniemy przyjaciółmi?
Coś drgnęło w sercu Gale'a i szatyn poczuł, że musiała to być radość.
Lorey wyciągnęła w jego stronę dłoń z uniesionym małym palcem, więc bez chwili wahania przyłożył on swój i złożyli sobie najważniejszą z obietnic.
Bo obietnic na paluszek się nie łamie.
– Do końca moich dni będę najlepszym przyjacielem Lorey Knight.
– Do końca moich dni będę najlepszą przyjaciółką Gale'a, Luki, jakkolwiek nie chciałby, żebym go nazywała – odpowiedziała, uśmiechając się szeroko. – Dziękuję za tę rozmowę. I powodzenia.
– W czym?
– Przypadkowo podsłuchałam, jak Holly gadała do siebie w pokoju. Chyba chciała ci coś powiedzieć – rzuciła, a uśmiech poszerzył się, rozświetlając jej dotychczas ponurą twarz.
– Zapowiada się ciekawie – mruknął do siebie Gale, kiedy blondynka już wychodziła po schodach, po czym sam uśmiechnął się do własnego odbicia w lustrze.
Nie sądził, że prawda tak bardzo przyjemnie rozleje się po kościach. To było... orzeźwiające.
Z lekkim sercem wyszedł po schodach i skierował się do kuchni, aby wziąć coś zimnego do picia sobie i Holly.
Na miejscu jednak zastał ją, siedzącą na krzesełku barowym, z zapałem czytającą skład lodów, które jadła.
– Mogę się dosiąść? – zapytał, bez czekania siadając na krześle obok.
– Po co pytałeś, skoro i tak robisz co chcesz? – odpowiedziała z uśmiechem, odkładając lody i splatając włosy w kitkę.
– Ładnie wyglądasz z upiętymi włosami – stwierdził nagle Gale, po czym złapał pudełko lodów i sam zaczął je jeść.
– Oh... Uhm... Dzięki?
– Nie ma za co.
– Cóż, właściwie to mam do ciebie pytanie – rzekła w końcu, odwracając się przodem do chłopaka. Ten bez słowa spojrzał na nią z pudełkiem w ręce. – Chcesz iść ze mną na randkę?
Łyżka stołowa była w połowie drogi do jego ust, kiedy Holly zadała to pytanie i zatrzymała się, zanim Gale zdążył posmakować waniliowych lodów.
– Dzisiaj?
– No dzisiaj. Nie wiem jak długo jeszcze pożyje, więc chciałabym korzystać, póki mogę.
– Wow, to było mroczne.
– Ale jakie prawdziwe.
– Nie da się ukryć – zgodził się, kręcąc głową i śmiejąc się głośno. – Jesteś nietuzinkowa, Holly.
– A ty używasz dziwnych sformułowań. Idziemy?
– Jasne, tylko skoczę po kurtkę – powiedział Gale, idąc w stronę swojego pokoju. Nagle jednak odwrócił się na pięcie i podszedł szybko do wciąż siedzącej Holly, która właśnie dobierała się do lodów. Oparł dłonie o stół po obu jej stronach i spojrzał jej głęboko w oczy, nic jednak nie robiąc. Chciał, żeby sama zrobiła ten krok, czuł, że tak powinno być.
Holly z uśmiechem złapała go za policzki i pocałowała go szybko, oblizując delikatnie usta, kiedy się odsunęła.
– Smakujesz wanilią.
– Idę po kurtkę.
– Idź. – Uśmiech majaczył się na ustach ich obu i ta słodka chwila była niczym raj na ziemi, pozwalający na chwilę zapomnieć o jakichkolwiek troskach. Zbawienne było przez chwilę nie myśleć o niczym, co dotyczyło rzeczywistości. Żyć jak we własnym śnie, przynajmniej przez kilka godzin.
To, co ich czekało było nieuniknione, ale zupełnie jak mówiła Holly. Nie warto było zwlekać, tylko chwytać okazje, póki jeszcze jakiekolwiek mieli.
* * * *
Lorey szła korytarzem z uśmiechem na ustach i ulgą w sercu. Rozmowa z przyjacielem pomogła jej poukładać poplątane sprawy w jej sercu i pozostała jej tylko jedna sprawa.
Poprosić Xaviera o szczerość.
Brzmiało to głupio, ale w kontekście tego nieogarniętego chłopaka to była najbardziej oczywista rzecz, jaką mogła zrobić.
Zanim jednak dotarła do jego pokoju, wyjęła z kieszeni telefon, aby zadzwonić.
– Hej mamo!
– Hej skarbie! Jak tam, radzisz sobie?
– Tak, jestem z Xavierem, Bartz i paroma innymi znajomymi. Zaprosili mnie do siebie, żeby mnie trochę rozluźnić. – Jakże łatwo przychodziły jej kłamstwa?
– Dobrze, to miło z ich strony, powinnaś o siebie dbać. A jak twoje samopoczucie? Masz gorączkę? Zawroty głowy? Albo nagłe skoki temperatury?
– Nie, nie i nie. Czuję się całkiem dobrze, poza tym, że jest mi potwornie nudno samej – zaśmiała się do telefonu, w duszy czując ukłucie poczucia winy. Naprawdę nie chciała jej okłamywać. – Och, wołają mnie. Mamuś, muszę kończyć, zadzwonię jutro!
– Dobrze, baw się bezpiecznie, kocham cię!
– Ja ciebie też.
Przynajmniej jedno zdanie było szczere.
Lorey dotarła na koniec korytarza. Zapukała do starych, zabrudzonych drzwi i po usłyszeniu pozwolenia, weszła do środka, uśmiechając się lekko.
Xavier leżał na łóżku, w luźnym, beżowym podkoszulku i bordowych dresach, ręką podpierał głowę i w skupieniu oglądał odcinek Lucyfera, którego Lorey skończyła oglądać kilka miesięcy temu, zapamiętale czekając na następny sezon.
– Hej, Rey – powiedział, nie odwracając wzroku od ekranu. Blondynka podeszła do niego i usiała za nim, podnosząc jego głowę i kładąc ją sobie na swoich kolanach. Xavier z zaskoczeniem spojrzał na nią, ale wrócił do oglądania odcinka, podczas gdy Lorey zaczęła bawić się jego włosami.
– Xav, musimy pogadać.
– O czym?
– Musisz mi od teraz mówić o wszystkim. O wszystkich złych rzeczach, dobrych, dziwnych i śmiesznych. O tym, czego się boisz i co cię złości. Czy możesz mi o nich mówić?
– Co cię tak nagle wzięło? – zapytał, pauzując serial i odwracając się tak, że leżał prosto, patrząc uważnie na pochyloną nad nim Lorey.
– Przestraszyłam się, jak usłyszałam, że ktoś chce mnie zabić – wyznała, pochylając głowę, jakby ze wstydu. – Ale rozmawiałam z Galem o jego prawdziwym zajęciu i tym, że ukrywał to wszystko przede mną... Zrozumiałam, że nawet jeśli to boli, chciałabym o tym wiedzieć. Dlatego musisz mi obiecać swoją szczerość.
– Nie rozumiem, czemu to dla ciebie takie ważne. Gdybyś nie wiedziała o niektórych rzeczach, nie byłabyś świadoma tego bólu. To nie jest łatwiejsze?
– Jasne, że jest – powiedziała, uśmiechając się lekko. – To bardzo łatwe, ale czy warte całego zachodu? To, co mnie spotkało. Śmierć ojca, Hieny, ty... To mnie kształtuje, Xavier. Wszystkie łzy są mi potrzebne, żebym mogła iść dalej. To jak z treningami. Przykre doświadczenia sprawiają, że muszę dalej walczyć. Nie uchronisz mnie przed prawdą, Xavi. Ale możesz pomóc mi stać się na tyle silną, by stawić jej czoła.
– Wiesz, jaka jesteś ładna, kiedy mówisz te wszystkie rzeczy?
– Co?
– Nigdy ci nie powiedziałem, prawda? Jaka jesteś ładna.
– Zmieniasz teraz temat! – żachnęła się żartobliwie, bijąc go w ramię.
– Nie, zgadzam się, masz rację i staram się to zrozumieć. Ale patrzę na ciebie i po prostu dotarło do mnie, że chciałem ci to powiedzieć.
– Kopiujesz styl Lucyfera.
– Może tylko troszkę – odparł, przewracając oczami, po czym wrócił do oglądania serialu. Przez jakiś czas trwali w ciszy, którą w końcu przerwała Lorey.
– Xavier?
– Hm?
– Mogę cię pocałować?
Zaskoczony blondyn odwrócił głowę i spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczami.
– Czemu o to pytasz? – rzucił z uśmiechem, jednak zaskoczył się jeszcze bardziej, kiedy dziewczyna pochyliła się nad nim, składając na jego ustach czuły pocałunek. Był krótki, jak muśnięcie płatkiem kwiatów, ale miało w sobie tyle uroczych gestów, że Xavier z uśmiechem na ustach podniósł się i pocałował ją znowu. A potem znowu. I jeszcze raz.
– Naprawdę chciałbym skończyć ten odcinek, Rey – powiedział między pocałunkami. Lorey zaśmiała się, całując jego nos.
– To kończ, nikt ci nie zabrania.
– Twoja obecność mnie rozprasza, ale jeszcze mniej chciałbym, żebyś stąd teraz wychodziła – rzucił, całując dziewczynę w szczękę.
– Przecież nigdzie nie idę. Zrobimy tak, ty oglądaj serial, a ja idę spać. Zanim poszłam do Gale'a, spotkałam Roberta, powiedział, że jutro pokaże mi parę sztuczek związanych z samoobroną.
– On wie, że trenowałaś z Galem?
– Nie i chcę go zaskoczyć – odpowiedziała, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Bo każdy potrzebował swojego małego skrawka kosmosu, aby poczuć się uwolnionym od trosk dnia doczesnego. Nawet, jeśli tym kosmosem były ramiona drugiej osoby. To nic złego kochać. A jeszcze lepiej, jeśli to uczucie było odwzajemnione. Miłość nie musi być czysta, jednostronna. To może być burzliwe uczucie pełne żaru, łez i kłótni. Nieważne jak dobrana, miłość była wielka i nieokrzesana, dlatego nie warto przed nią uciekać. Jeśli nie wejdzie drzwiami, włamie się oknem.