Ciepły, letni wiatr uderzał w twarz Bartz co kilka sekund, ale nawet to nie przekonało jej, żeby wróciła do domu. Pierwszy raz od dawna odwiedziła swoich rodziców i, co nawet jej nie dziwiło, od razu tego pożałowała. Zastanawiała się, dlaczego jej rodzice zachowują się tak egoistycznie. Robiła wszystko, żeby zwrócić ich uwagę, a oni, zamiast rozmawiać, po prostu kazali jej przyjechać na kolację, która tak naprawdę miała być spotkaniem aranżującym jej małżeństwo.
To było ponad wszystkie jej siły.
Noc powoli robiła się coraz chłodniejsza, więc Bartz mimowolnie potarła ramiona, próbując się ogrzać (z marnym skutkiem) gdy wtem na tym samym balkonie pojawił się jej tata z czerwonym kocem w ręce.
– Zmarzniesz – powiedział, przykrywając córkę okryciem. Bartz skrzywiła się, ale nie odrzuciła tego gestu - było jej zwyczajnie zimno, jej duma mogła to przetrzymać. – Przepraszam za tę sytuację. Szczerze mi też nie odpowiada ten pomysł z małżeństwem, ale twoja matka tak bardzo się na niego uparła, że nawet nie pozwala mi dojść do słowa.
– Nie wyjdę za nikogo z przymusu – odpowiedziała twardo, nie odwracając wzroku od krajobrazu, który miała przed sobą. Jej tata zaśmiał się cicho, gardłowo.
– Wiem, odziedziczyłaś po matce ten sam upór, żadna z was nie ulegnie – odparł, stając obok córki, nonszalancko opierając się o balustradę. – Żałuję, że nie wzięłaś ze sobą Xaviera. Zmierzenie się z dwoma, ukochanymi, ale ciężkimi kobietami było łatwiejsze, kiedy miałem go obok.
Bartz skrzywiła się mimowolnie na myśl o przyjacielu. Zastanawiała się, czy załagodził swój spór z Lorey i - przede wszystkim - jak się czuł. Słyszała o tym, że go torturowali i chcieli zmusić do mówienia. Od Erica dowiedziała się, skąd tak naprawdę wziął się jego przerażający stan. Chciała martwić się bardziej o Lorey, w końcu dokonała pierwszego zabójstwa i była przez to w całkowitej rozsypce.
Ale chociaż z całych sił próbowała, jej myśli wciąż powracały do Xaviera. Był jedną z najbliższych osób w jej życiu, wszystko, co kochała, chroniła i o czym marzyła kręciło się wokół jej przyjaciół. Nawet rodzice zeszli na dalszy plan, ale to był chyba proces bardziej naturalny - jak jeszcze jej tata starał się nawiązać z nią relację i wychodziło mu to dużo lepiej niż matce, tak po prostu ich pracoholizm i życie zależne od prowadzenia firmy spowodowały, że ich jedyna córka i przybrany syn zeszli na drugi plan. Nie spodziewali się może, że oni to samo zrobią z nimi, może wydawało im się, że jako dzieci będą bardziej skupiać się na uczuciu, ale dorośli czasem w swoim zabieganiu zapominają, jak istotne są uczucia ich dzieci już od najmłodszych lat. To właśnie czas poświęcony rozmowie z dzieckiem, zabawie, nauce i przede wszystkim obdarowana i okazana miłość sprawiają, że ich pociechy dorastają z miłością w sercu. Gdy jej brakuje, wszystko zdaje się być trudniejsze i spaczone. Nawet te cholerne zabawy na strzelnicy zaczęły się od tego, że matka zamiast posłuchać, co Bartz miała na myśli, narzucała jej swoje opinie. Wszystko miało swój początek jak i również swój limit. Cierpliwość dziecka także.
– Tato, cokolwiek się teraz stanie, bądź po mojej stronie – poprosiła blondynka cichym głosem, poprawiając niewygodną, czerwoną sukienkę, wygładzając jej materiał i prostując się, przyjmując zdeterminowany wyraz twarzy, jak żołnierz szeregowiec, gotowy na swoją pierwszą akcję.
Nicholas spojrzał na swoją córkę, tak bardzo przypominającą jego z przeszłości - ten sam kolor włosów, piegi na policzkach i czole, przenikliwe, niebieskie oczy i ta sama determinacja w oczach. Beatrice przypominała w wielu aspektach swoją matkę, ale dużo więcej miała z niego samego.
– Zawsze jestem po twojej stronie, córcia – powiedział poważnie, całując Bartz w czoło, pozwalając sobie sekundę dłużej potrzymać ją w ramionach. Zupełnie, jakby znowu była jego małą dziewczynką, która od zawsze marzyła o wolności.
Rozmyślania przerwał im dzwonek do drzwi, który nagle rozległ się w pomieszczeniu i dotarł do otwartego balkonu.
– Pamiętaj, co mi obiecałeś! – przypomniała Bartz, a przebiegły uśmiech igrał się na jej ustach. Ona coś kombinowała, Nicholas to wiedział, ale nie mógł powstrzymać grymasu zadowolenia, który pojawiał się na jego twarzy. Uwielbiał, kiedy Bartz wygrywała potyczki ze swoją mamą.
- Kto przychodzi tak późno w odwiedziny? - mruknęła z niezadowoleniem Kate, przepraszając głosem pełnym dobrych manier George'a, który miał być jej potencjalnym zięciem. Zamaszystym krokiem, nawet trochę z irytacją ruszyła do drzwi wejściowych, jednak zanim zdążyła się tam dostać, uprzedziła ją Bartz, stając przed drzwiami i, lekko dysząc, otworzyła je gwałtownie.
– Hej! – Głos Erica odbił się echem od ścian bezuczuciowego domu, jakby był jedyną, bogatą w emocje jednostką w tym pomieszczeniu. Bartz odetchnęła z ulgą i, nie wyjaśniając niczego, szarpnęła Erica za ramię, wciągając go tym samym do środka i kurczowo go trzymając, popędziła na środek salonu. Zdezorientowany brunet nie zdążył nawet odpowiednio się przywitać z jej rodzicami, kiedy Bartz z determinacją na twarzy splotła jego palce ze swoimi i spojrzała na wszystkich w salonie.
– Mamo, tato, George – Ostatnie imię wymówiła prawie że z obrzydzeniem – To jest Eric, pamiętacie go? Eric to jest miłość mojego życia. Prawdziwa, nie wymuszona. Nie będę uczestniczyć w aranżowanym małżeństwie, skoro mam swojego ukochanego tuż obok. Uszanujcie to, dobrze?
Wszyscy w pomieszczeniu zamarli. Scena przypominała jakiś komediowy film. Salon w kolorach bieli i beżu, bardziej przypominający mały pałac niż miejsce rodzinnych schadzek, zazwyczaj pusty i beznamiętny, stał się centrum zdarzenia, które próbował przetrawić każdy, obecnie znajdujący się w środku. George przerwał jedzenie ciasta i widelczyk zatrzymał się w połowie drogi do jego buzi, Kate znieruchomiała i zbierała się do krzyku, chociaż zdawać by się mogło, jakby nie mogła się otrząsnąć z szoku, a Nicholas z kolei był zdezorientowany, ale uśmiech wpływał na jego usta mimowolnie. Jego córka nie przestawała go zadziwiać.
Eric natomiast prawdopodobnie był najbardziej zszokowany z nich wszystkich.
Ona tylko udaje, wiesz, że tylko udaje, bo jest wściekła na rodziców.
Tak, wiedział to, ba, był tego pewny, a jednak, mimo tej świadomości, jego serce zatrzepotało szybciej, a ciepło rozlało się po jego ciele i jego źródło, o dziwo, nie znajdowało się w jego sercu, a w dłoni, która kurczowo go trzymała. To nie tak, że to był ich pierwszy raz, często się zdarzało, że szli za ręce, nie był im obcy wspólny dotyk, ale tym razem było w tym coś więcej, Eric czuł się, jakby stracił poczucie grawitacji i jedynym, co przyciągałoby go teraz do ziemi była ta ręka i znajome ciepło, które odczuwał.
Ale chwila prysnęła, nim zdążył chociaż kiwnąć głową.
– Co ty sobie wyobrażasz, Beatrice?! Jesteś córką prezesa największej firmy marketingowej na rynku, masz obowiązki wobec całej rodziny! – krzyknęła Kate, nagle wytrącona z szoku i jednocześnie z równowagi.
– Nie nazywaj mnie Beatrice – wycedziła blondynka, mocniej ściskając dłoń Erica, który zaczął się denerwować i spojrzał z niemą prośbą na Nicholasa. Ten jednak wzruszył ramionami, patrząc z bólem na swoją żonę, która nie czuła potrzeby powstrzymania niektórych słów.
– Szlajasz się z tymi pół-mózgami, ciągniesz za sobą Xaviera i w ogóle nie zachowujesz się jak na kobietę przystało! Jesteś moją córką i masz się słuchać, co do ciebie mówię, jeśli wybieram ci męża to z uśmiechem powinnaś podziękować za moją troskę!
– To, że nie jestem zamknięta w konserwatywnej bańce jak ty nie daje ci praw do obrażania mnie oraz moich przyjaciół. Mam się ciebie słuchać? A czy kiedykolwiek ty MNIE posłuchałaś? Dla ciebie moje krzyki były jak echo! Gdybyś była taka jak tata nie uciekałabym z domu i nie byłabym teraz tak na ciebie wściekła! – wrzasnęła w odpowiedzi Bartz, puszczając dłoń Erica i łapiąc go za nadgarstek, po czym energicznie zaczęła go ciągnąć w stronę wyjścia. Przy głównych drzwiach odwróciła się jeszcze, aż włosy zakryły jej wściekłą i mokrą od łez twarz. – Gratuluję, właśnie straciłaś córkę. Tato, zadzwoń, kiedy będziesz chciał, ale do domu już nigdy nie wrócę. Xavier również. I dla twoje wiadomości – zwróciła się ponownie do coraz bardziej zszokowanej i czerwonej na twarzy ze złości matki. – Eric jest synem waszej jedynej konkurencji, ale ciebie to nie obchodzi, skoro to nie TY go wybrałaś, prawda? – Pytanie retoryczne, zadane przez Bartz rozniosło się echem po pomieszczeniu, a sekundę później nie zostało tam już nic, nie było nawet echa ich obecności. Bartz płacząc wściekłymi łzami gnała przed siebie, nie zwracając uwagi na to, że przez rozpoczynający się deszcz brudzi sukienkę plamkami błota. Eric dotychczas nie odzywał się ani jednym słowem, ale kiedy już byli w połowie drogi do bazy, postanowił zatrzymać Bartz w miejscu. Zamiast mówić cokolwiek, przyciągnął ciało dziewczyny do siebie i pewnymi, aczkolwiek łagodnymi ruchami gładził jej plecy, wodząc nieświadomie po jej mięśniach, uśmiechając się na myśl, jaka Bartz była z zewnątrz silna. Pozwolił jej na płacz, który ostatni raz widział, kiedy mieli po dziesięć lat i blondynka pierwszy raz uciekła z domu. Całkowicie się rozpadało i gdyby nie most, pod którym stali, prawdopodobnie byliby teraz przemoczeni do suchej nitki. Deszcz tworzył szarą ścianę, oddzielającą ich od świata, dzięki czemu Bartz czuła się właściwie trochę bardziej odosobniona od reszty, co pozwoliło jej uwolnić się od tłumionych wcześniej emocji.
– Dobrze, ale Bartz, powiedz mi jedną rzecz – zaczął łagodnie Eric, kiedy już uspokoił przyjaciółkę.
– Tak?
– Dlaczego skłamałaś o moim pochodzeniu?
– Żeby dokuczyć mamie – odpowiedziała, wzruszając ramionami. To prawda, Bartz rzadko miała ukryte zamiary. Zazwyczaj była prostolinijna, tak samo jak powody, którymi dysponowała.
– Przyjmuję to wytłumaczenie. A teraz chodź, zrobimy sobie imprezę i ugotuje ci makaron z serem i kurczakiem.
– Zrobisz to dla mnie? – spytała szczerze zaskoczona blondynka, patrząc na Erica wciąż zaszklonymi oczami. Ten najbardziej naturalnym i czułym gestem otarł jej policzek z łez.
– Jasne, że tak.
I jak w tej sytuacji Bartz miała go nie kochać? Jak miała oprzeć się temu, umówmy się, bezsensownemu w jej mniemaniu uczuciu?
* * * *
– O mój Boże mam to! MAM TO! – zawołał Tyler w środku nocy, podrywając się z krzesła swojego biurka, nie zważając na Holly i Matta, którzy, zaalarmowani krzykiem, poderwali się z kanap, na których spali i po omacku szukali czegoś, co posłuży za broń, ale nie znalazłszy niczego, otępiale stanęli plecami do siebie, szukając zagrożenia. Tyler w tym czasie śmiał się w najlepsze do samego siebie, wpatrzony w ekran komputera. Jedna czerwona kropka na całej mapie zrozumiałej tylko dla ludzi, którzy się na tym znali sprawiała, że światełko w ciemnym tunelu, jaki zwiastował dla nich Eric rozbłysło ogromem nadziei, który nawet dla samego Tylera był ciężki do udźwignięcia. Holly i Mat z rozdrażnieniem położyli się z powrotem spać, ale Tyler był zbyt nabuzowany energią, żeby odpoczywać.
Znał położenie ich kolejnej bazy. Znał je i mógł teraz z łatwością namierzyć dokładniejsze dane. Ta wiedza dla przeciętnego człowieka była niczym, ale Tyler dzięki niej mógł zdobyć dużo więcej, ale co najważniejsze - znając ich lokalizację, mógł poczuć trochę powiewu bezpieczeństwa. W razie, gdyby cokolwiek się stało, wiedział, gdzie i czego szukać. Pozostało teraz w jakiś niezauważalny sposób zhakować i włamać się do systemu, w dzisiejszych czasach większość rzeczy załatwiało się przez internet. Gdyby tylko udało mu się dostać do ich zamówień, kontaktów...
Cel wydawał się być teraz jasny, Tylerowi pozostało tylko opracować dla przyjaciół prostą i twardą ścieżkę, prowadzącą prosto do niego.
Uśmiechając się szeroko, wyszedł z pokoju, gdzie rozniósł się zapach smażonego kurczaka. Tyler nagle poczuł nieprzyjemne uczucie w żołądku, które przypomniało mu o tym, że przez ostatnie dni nie jadł za wiele, jeśli zupki chińskie o czwartej nad ranem można było uznać za odpowiedni posiłek. Wiedziony pięknym zapachem, dotarł prosto do kuchni, gdzie za sterami albo mówiąc formalnie za patelnią stał skupiony na swoim działaniu Eric, który w pobrudzonym, czarnym fartuchu wyglądał całkiem zabawnie. Za blatem, na barowym krzesełku siedziała Bartz, z mokrymi włosami, rozmazanym tuszem i w brudnej, czerwonej sukience, ale zdawało się, że nie obchodził ją teraz jej wygląd.
– Co knujecie? – spytał Tyler, wchodząc do pomieszczenia i sadowiąc się tuż obok przyjaciółki. Ta rzuciła na niego zaskoczone spojrzenie, może odrobinkę z dozą irytacji, ale nie minął ułamek sekundy, jak zamieniła go w życzliwość.
– Eric postanowił zabawić się w MasterChefa i robi makaron z serem i kurczakiem.
– Czy ja też mogę?
– Myślę, że porcji starczy na naszą trójkę – odpowiedział Eric, nie odwracając się do przyjaciół, wciąż mocno skupiony na tym, żeby nie przypalić kurczaka.
– Świetnie, umieram z głodu – odparł brunet, przeczesując kręcone włosy, irytując się, że jego palce plątały się pomiędzy małe loczki.
– A właściwie dlaczego jeszcze nie śpisz? Jest trzecia w nocy – zauważyła Bartz, spoglądając na przepełnionego energią Tylera.
– Mógłbym zapytać o to samo – odpowiedział, uśmiechając się. – Od kilku dni siedziałem i głowiłem się nad tym jak znaleźć kryjówkę Hien. Ciężko mi to wyjaśnić tak, żebyście zrozumieli, ale sedno jest takie, że je znalazłem.
Drewniana łyżka wypadła z ręki Erica i wpadła prosto na patelnię, rozbryzgując odrobinę sosu na wszystkie strony świata.
– Co ty powiedziałeś?
– Znalazłem ich kryjówkę. Nie wiem czy główną, bazowałem na informacjach od uwolnionych zakładniczek, ale udało mi się coś znaleźć na północ od Detroit, to opuszczone miejsce, nawet gliny już nie jeżdżą tam na patrole. Mamy przewagę nad nimi, dlaczego się nie cieszycie? – spytał trochę urażony. Dlaczego nie mogli choć raz go pochwalić?
– Ponieważ to oznacza, że grozi nam niebezpieczeństwo. Jeśli znamy ich kryjówkę i oni się jakoś o tym dowiedzą zabiją nas szybciej niż zdążymy uciec – odparł ponuro Eric, podnosząc łyżkę i mieszając dalej swoje danie.
– Czyli... Czyli naraziłem nas wszystkich? – spytał szczerze spanikowany Tyler. Ręce zaczynały mu się trząść podobnie jak głos. Nie chciał nikogo narazić, o nie, tego nie mógł zrobić.
– Nie, spokojnie, zrobiłeś dobrą rzecz, bardzo nam pomogłeś – zaczęła Bartz, widząc stan, w jaki wpadał Tyler, dotykając jego ramienia. – Teraz po prostu nie możemy się zdradzić z naszą informacją. Nie zrobiłeś nic złego, Ty – dokończyła, zdrabniając jego imię, ściskając jego dłoń i otaczając ramieniem. Tyler bardzo bał się możliwości, że jego czyny mogłyby przynieść krzywdę jego przyjaciołom. Nie chciał tego, nie chciał być potworem, czuł, że to mogłoby go dobić. Już wystarczało mu, że Lorey mogło coś grozić.
Właśnie. Lorey.
– Gdzie jest Xavier? I Lorey? – zapytał brunet, uwalniając się od uścisku Bartz.
– Nie wiemy, odjechali jakiś czas temu, ale nie wiem, w którym kierunku.
– Oby nic im nie było, teraz mogą być narażeni znacznie bardziej i powinni być ostrożni – powiedział Tyler szybciej niż to przemyślał, przez co wystraszył się własnych słów i skulił automatycznie, zaciskając usta w cienką linię. Bartz i Eric podchwycili to jednak od razu i z marszu znaleźli się przy Tylerze.
– Jak to narażeni? O czym ty mówisz? – spytał Eric, pochylając się nad skulonym ciałem bruneta. Wyglądali jak dwa psy, z których starszy próbował skarcić młodszego, ale zamiast ogona miał w ręku drewnianą łyżkę, z której na ziemię skapywał sos śmietanowo-ziołowy.
– Nie powinienem tego mówić – mruknął, przymykając powieki, jakby wstydził się faktu, że cokolwiek wiedział.
– Tyler, tu nie ma miejsca na tajemnice, jeśli coś wiesz, musisz powiedzieć! – rozkazał Eric tonem nie znoszącym sprzeciwu. Brunet skulił się jeszcze bardziej, łapiąc się jedną ręką za głowę.
– Kilka godzin temu – zaczął powoli, nie unosząc wzroku na swoich przyjaciół, przez co jego głos był trochę przytłumiony. – Chciałem pójść do Xaviera, w sprawie tych wszystkich dziewczyn, ponieważ nie wiedziałem, gdzie moglibyśmy je ukryć do czasu ,,podrzucenia" ich policji i zastałem go, rozmawiającego przez telefon. Przysięgam, nie chciałem go podsłuchiwać, to był naprawdę przypadek, że tam wpadłem! Ale przez to, co powiedział, musiał mi powiedzieć wszystko i prosił, żebym nikomu nie mówił – dokończył, unosząc wzrok na przyjaciół.
Ich spojrzenia były nieugięte. Musiał się poddać.
Tyler westchnął bardzo głęboko, zanim zaczął mówić dalej. Czuł się jak zdrajca.
– To prawda, że Xaviera pobili członkowie Hien, ale to nie byli podrzędni ludzie, tylko zabójcy na posyłki ich szefa.
– Co? Czego chcieli od Xaviera? – spytała Bartz, marszcząc w zmartwieniu brwi. – Chodziło o morderstwo jego rodziców?
Tyler pokręcił głową.
– Też o tym myślałem i tak samo o to zapytałem, ale Xavier zaprzeczył. Chodziło o Lorey. Oni chcieli wiedzieć, gdzie ona jest, próbowali ją wyśledzić i pewnego dnia zobaczyli ją w samochodzie Xaviera. To dlatego akcja poszła tak łatwo. Kiedy udało się tam dostać, co prawda byli zaskoczeni, ale gdy jeden z nich zobaczył Xaviera, uznał, że ważniejsze jest wyciągnięcie informacji. Nie zwrócili uwagi na Erica i Matta, ponieważ skupili się tylko na pobiciu Xaviera. Nie przewidzieli jednak, że Lorey sama się tam pojawi. Nie spodziewali się również, że będzie w stanie zabić jednego z nich. Zabójcę... Zabójcę jej ojca – dokończył Tyler, wypuszczając powoli powietrze z płuc, które mu zostało. Czuł jakby pewien ciężar spadł z jego ramion, ale zamiast niego w sercu zagościło poczucie zdrady. Nie chciał zdradzać tajemnic jego przyjaciół, ale pewna część jego serca wiedziała, że gdyby je zachował dla siebie, mogłoby się to skończyć jeszcze gorzej.
Eric i Bartz nie mogli wyjść z szoku. Wszystkie elementy układanki, które dotychczas mieli, były niewystarczające, aby ułożyć z nich cały obraz, ale informacje, które teraz przekazał im Tyler, zmieniły go w kompletny chaos. To, co łączyło się ze sobą było sprzeczne z innymi działaniami. To było bez sensu.
– Dlaczego szukają Lorey? – zapytał Eric, mówiąc na głos myśli ich obojga. Tyler wzruszył bezradnie ramionami.
– Nie mam pojęcia, Xavier słyszał coś o tym, że ojciec Lorey nie spłacił do końca swoich win, ale Xavier uważał, że kryje się za tym coś głębszego. To wszystko co wiem – powiedział brunet, spuszczając w dół głowę, kręcąc nią niespokojnie.
– Nic nie trzyma się kupy – zauważyła Bartz, podrywając się z siedzenia i krążąc wokół pomieszczenia. – Przecież ona nie ma nic wspólnego z tą historią. Nie ma, prawda? – spytała jakby w przestrzeń, rzucając to retoryczne pytanie jakby na oślep, próbując przekonać samą siebie, że nie jest ono istotne.
– Proszę, nie mówcie Xavierowi, że o tym wiecie – wyrwał się Tyler, błagalnym wzrokiem patrząc na Erica i Bartz. – Nie chcę zawieść jego zaufania, a wiem, jak zareaguje, jeśli się dowie.
– Nic nie powiemy. Miejmy nadzieję, że Xavier sam zechce się podzielić swoją wiedzą z nami – powiedział Eric, spoglądając na zmartwione twarze przyjaciół. Sam czuł się potwornie zagubiony i myśli kotłowały mu się w głowie do tego stopnia, że miał wrażenie, jakby ciemny dym opuszczał jego uszy. Gdyby byli w kreskówce, prawdopodobnie tak by w tym momencie wyglądał.
– Co powinniśmy zrobić? – Pytanie jak najbardziej trywialne, ale utkwiło w głowach Bartz i Erica niczym cierń, raniąc wszystko, co do tej pory uważali za podstawy.
Bo nie wiedzieli. Nie wiedzieli, co powinni zrobić.
Wtedy właśnie wejściowe drzwi otworzyły się z cichym hukiem, a przez prób przeszedł Xavier z mokrymi od deszczu włosami i z miną sugerującą, że coś musiało się zmienić, ale o dziwo, chyba na lepsze. Xavier miał kąciki ust wygięte minimalnie do góry, dzięki czemu jego zwyczajowy grymas zmienił się na łagodny wyraz twarzy. W tym momencie bardzo odstawał od reszty przyjaciół, których przerażenie owładnęło niczym zły demon, wkradający się do serc. I oczywiście - Xavier to od razu dostrzegł.
– Co jest, dlaczego macie takie miny? Co się stało? – spytał, podejrzliwie patrząc na nich wszystkich. Tyler desperacko spojrzał na Erica, próbując unikać kontaktu wzrokowego z Xavierem - jego jedno spojrzenie sprawiłoby, że Tyler wygadałby się o wszystkim.
– Tyler odkrył, gdzie znajduje się kolejna kryjówka Hien – powiedział brunet, opierając rękę na oparciu krzesła Tylera, dyskretnie pocierając go w plecy. W tej sytuacji musiał okazać tyle wsparcia, ile był w stanie.
Xavier zmarszczył brwi.
– To niedobrze, teraz musimy być ostrożni – powiedział blondyn, poprawiając włosy, które zaczynały mu opadać na oczy.
Bartz rozszerzyły się oczy, a błysk nadziei mignął jak spadająca gwiazda.
– Dlaczego?
– Poprzednia akcja kosztowała nas ich uwagę, jeśli teraz dowiedzą się o nas czegokolwiek, może być nieciekawie, a cały nasz plan legnie w gruzach – odpowiedział tylko, wzdychając głęboko. Pozostali spuścili wzrok, oczywiście, że Xavier się nie przyzna. Nigdy o niczym im nie mówił, chyba, że został przyłapany, jak w przypadku Tylera. A to było bardzo problematyczne, kiedy musieli pracować razem. Xavier zawsze myślał, że w ten sposób ich chroni, nie brał więc pod uwagę innego scenariusza.
A problem polegał na tym, że musieli wiedzieć, co myśli każdy z nich, żeby w ogóle móc pracować wspólnie, ale zdawało się, że Xaviera czeka długa droga, nim to zrozumie.