Lorey z głębokim westchnieniem stanęła przed drzwiami rozpadającego się już domku, próbując zrozumieć, co właściwie tu robiła.
Zastanawiała się cały ten czas, kogo próbowała ratować. Siebie? Martwych uczniów? Xaviera? Lichwiarzy?
Lorey murem stała po stronie życia, ale walczyła jako jedna z przyczyn śmierci. Kim właściwie była? Nie potrafiła sobie na to odpowiedzieć, bała się, że odpowiedź może ją przerazić. Pełna sprzecznych uczuć i strachu, otworzyła wolno drzwi z wielkim skrzypnięciem, które rozniosło się echem po całym pomieszczeniu. Mając nadzieję, że na twarzy utrzymał się jej kamienny wyraz, przygryzając nerwowo i dyskretnie kolczyk w wardze, ruszyła w kierunku nieustannie patrzącego na nią Xaviera. W kwaterze znalazło się kilka nowych twarzy, których nie pamiętała albo jeszcze nie miała okazji poznać, ale przede wszystkim byli jak zwykle; Eric, Tyler, Bartz, Holly i Xavier. Z nieokreślonego powodu Lorey poczuła ulgę, że wśród tych twarzy nie ujrzała Susanne. Serce ściskało się jej ze stresu na myśl o konfrontacji z nią, bardziej niż z Xavierem, co w kontekście obecnej sytuacji było śmiesznie irracjonalne.
Dziewczyny patrzyły na Lorey z uśmiechem, szczególnie Bartz, z którą dziewczyna zdążyła się nieźle zakumplować na strzelnicy, ale na twarzy Xaviera, Lorey widziała tylko powagę i uczucie, którego nie umiała opisać, na pograniczu ulgi i wściekłości, jakby zaraz miał jednocześnie na mnie krzyknąć i przytulić.
– Wszyscy znają plan? – spytał lodowatym, nie znającym sprzeciwu tonem głosu, ani raz nie odwracając od Lorey spojrzenia, jakby na świecie nie było niczego innego poza jej oczami, na co ona odpowiadała równie odważnym wzrokiem. W odpowiedzi usłyszał pomruki zgody i zdekoncentrowane pytania, które jednak pozostawały bez odpowiedzi. – Skoro tak, pakować się do aut. Rey jedzie ze mną – dodał, chwytając za dwie bronie i idąc zdecydowanym krokiem w stronę wyjścia. Wcisnął Lorey jedną w ręce, po czym złapał ją za ramię i wręcz wyciągnął ją siłą z domu.
Lorey zdekoncentrowana, zamiast myśleć o tym, co Xavier może mieć jej do powiedzenia, rozkoszowała się pseudonimem, które wymyślił i używał tylko on. Dlaczego w ogóle ją to obchodziło? Coraz więcej pytań rodziło się w jej głowie, kiedy szła krok w krok za Xavierem, prawie przywierając do jego pleców, ponieważ tak mocno trzymał ją za ramię, że nie miała nawet jak trzymać odpowiedniego dystansu.
Nie próbowała się jednak wyrywać, nie widziała w tym sensu szczególnie, że nie miała specjalnej ochoty na rozmowę z nim, było jej zbyt niezręcznie już z własnymi myślami. Chciała poznać plan, by móc wymyślić coś, co zatrzyma planowaną przez nich rzeź. Musiała coś wykombinować, w jakiś sposób zareagować.
– Gdzie byłaś? – spytał beznamiętnie chłopak, gdy już siedzieli w samochodzie i ruszali w kierunku wschodu, jadąc szybko w kierunku Detroit.
– Mówiłam ci, miałam problem – odpowiedziała, nawet nie spoglądając na jego twarz. Gdzie podziały się uczucia, które ostatnio tak ociepliły jej serce? Gdzie uśmiech, który nie schodził jej z twarzy, gdy tego samego dnia trenowała? Dlaczego wystarczyło tylko wejście do jego samochodu, by wszystko nagle nabrało ponownie ciemnych barw?
Oczywiście Lorey mogła podejrzewać, że chodziło o wspomnienie ostatniego wypadu, o ciężkie chwile, których doświadczyła. Wraz z wyjazdem nawiedzał ją obraz nieszczęsnego, martwego już mężczyzny, którego ostatnią chwilą w życiu był pocałunek z Lorey.
To było tak przykre, że Lorey poczuła głęboki wstyd i serce ścisnęło jej się w ogromnym bólu.
– Ale jaki konkretnie? – spytał Xavier jeszcze raz, wciągając głęboko powietrze i przymykając na sekundę oczy, zmieniając bieg i przyspieszając samochód, gdy wjechali na autostradę. Pędząc przed siebie, mijali kolorowe światła, oddalając się od Dearborn z zawrotną prędkością.
– Musiałam zmierzyć się z mamą i straciłam poczucie czasu – powiedziała zagadkowo, uparcie przyglądając się krajobrazom, malującym się przed nią. Nie chciała mu mówić, że śmierć jej taty tak na nią wpływała, po co była mu ta wiedza? Tylko bardziej sprawiałaby wrażenie słabej. Przecież cały czas chciała zbudować wokół siebie otoczkę niezależnej, silnej dziewczyny, której powinien się bać. Oczywiście, były to marne próby, Xavier i tak widział ją jako najsłabsze ogniwo, balast grupy, irytujący element. Musiał tak myśleć, nie było innej możliwości, bo dlaczego niby tak uparcie denerwował się, gdy Lorey jeździła z nimi, a jak dotąd były tylko dwa takie wyjazdy. Uśmiechał się tak szeroko, gdy się ostatnio spotkali, a teraz nie potrafił nawet okazać krzty zainteresowania i łagodności.
Lorey znała Xaviera, na tyle, na ile pozwalały na to okoliczności, a i tak za każdym razem zadziwiały ją nowe cechy, które w nim odnajdywała. Do niedawna nie pomyślałaby, że ,,łagodność" i ,,Xavier" mogły znaleźć się w jednym zdaniu, a tu proszę - nawet zaczęła tego sama oczekiwać! Jakie to irracjonalne.
– Dobrze, skoro nie chcesz mówić, nie zapytam – odpowiedział, chwytając kierownicę w obie dłonie, po czym na moment odwrócił twarz w stronę Lorey, która instynktownie zrobiła to samo, przez chwilę więc patrzyli sobie w oczy. – Jedziemy dzisiaj do jednej z siedzib ,,Hien". Przypadkowo dowiedziałem się, że nie umrzesz, jeśli damy ci broń do obrony, więc może nam pomożesz – powiedział kwaśnym tonem, krzywiąc się, gdy wspomniał o pomocy. Lorey przewróciła oczami, naprawdę mógłby czasem powstrzymać swoją niechęć. Skoro ją ostatnio pocałował, niech weźmie za to odpowiedzialność. – Musimy zlikwidować jednego z ich członków, wykraść pieniądze i porwane dziewczyny. Te ścierwa chcą przehandlować przetrzymywane kobiety i wysłać je do burdeli. Policja się tym nie zajmie, bo, oczywiście, mają związane ręce – mruknął głosem przesiąkniętym ironią. – Prawdopodobnie nie wiedzą jeszcze o porwaniu, a nie mogą zacząć akcji ratunkowej tylko za pieniędzmi. My się tym zajmiemy... – Xavier mówił w pełnym skupieniu dalej, ale Lorey już nie była w stanie go słuchać. Czy ona dobrze usłyszała? On powiedział siedziba ,,Hien"? Ludzi, którzy zabili jej ojca? Gang, który zniszczył całe jej życie? On nie mógł mówić poważnie, musiał się pomylić, źle wymówić ich nazwę. To nie mogła być prawda, bo jak miała powstrzymać rzeź przed tymi, których sama chciała zniszczyć? Jak mogła pokazać swoją siłę, gdy na myśl o tych ludziach jej dłoń sięgała po każdą broń, która była w okolicy? To o nich myślała, celując w tarczę, napędzali ją paradoksalnie do życia, czekając na dzień, w którym mogłaby ich zniszczyć.
– Rey? Rey! Słuchasz ty mnie w ogóle? – spytał Xavier, patrząc na nią ze złością. Lorey spojrzała na niego z szeroko otwartymi ze strachu oczami, nie potrafiąc już dłużej ukryć swoich emocji.
– Powiedziałeś... ,,Hieny"? Pomyliłeś się, prawda?
– Nie. To ,,Hieny". Gang lichwiarzy, którzy zabili moich rodziców. To oni są naszym celem od początku.
Lorey zachłysnęła się powietrzem, próbując się nie rozpłakać. Wszystko nagle zmieniło dla niej kolory. Rzeczywistość stała się szarością, czarną plamą na tle poszarzałej palety. Nie wiedziała, jak się zachować. Ręce się jej trzęsły niemiłosiernie, tak, że nie mogła ich opanować. Nogi zmiękły, stały się jak wata, niestabilne, jakby ich już nie czuła, jakby nie mogła już stanąć. Głowa pękała od ilości myśli, a brzuch ścisnął się jak supeł. Cała zesztywniała, czekając na zbawczą rękę, która nie nadchodziła. Nikt jej nie uszczypnął, nikt nie przebudził jej z tego koszmaru. Co miała zrobić w takiej sytuacji? Jak dalej funkcjonować, jak doprowadzić to do końca? Wszystko straciło jakikolwiek sens. Wszystko, w co do tej pory wierzyła, co znała i kochała, co udało jej się odzyskać straciło znaczenie w obliczu prawdy i demonów przeszłości, które niczym kubeł zimnej wody zalały jej organizm, powodując szok termiczny.
– Co... Co mam zrobić? – zdołała spytać na jednym wdechu, powstrzymując się ostatnimi siłami przed płaczem.
– Będziesz pilnowała wyjścia z Tylerem i Bartz. Masz za zadanie zlikwidować każdego obcego, który spróbuje uciec. I musisz potem pomóc zająć się ze mną ich zakładniczkami. Tylko tyle.
– Ja... ja... Ja chcę tam wejść, Xavier. Ja muszę tam wejść – powiedziała twardo, próbując odgrodzić się od emocji, które przysłoniły cały jej plan, w ogóle cały dotychczasowy światopogląd.
– Wykluczone. Nie znasz tego świata za dobrze, nie pozwolę na to.
– Xavier, ja muszę to zrobić – powiedziała, ściskając dłoń w pięść tak mocno, że pobielały jej kostki, które i tak ledwo było znać, tak blada w tym momencie była.
– Nie, nie zgadzam się. Nie ruszysz się z ustalonego miejsca, Tyler będzie cię pilnował, zrozumiano? Nie próbuj niczego nam udowadniać – odpowiedział Xavier, zmieniając bieg i przyspieszając jeszcze bardziej, ponieważ za kilka minut mieli wjechać na teren miasta. Brzmiał, jakby bardzo się zdenerwował, nie spojrzał na Lorey ani razu, ale ona i tak czuła, jakby przeszywał ją tysiącem sztyletów ze swoich oczu, tak ostro brzmiał jego głos.
– Nie chcę wam niczego udowadniać, idioto. Nie potrzebuje waszego uznania. – Wzburzona jego reakcją podniosła bardziej głos, patrząc na jego profil, wwiercając w nim dziurę. Co on sobie myślał, że był jedynym elementem, który ją w ogóle obchodził, że potrzebowała jego akceptacji? Nie była na tyle pusta, by tak reagować, a on i tak uparcie próbował ją uświadomić, że jest centrum jej świata.
– Świetnie, to kolejny powód, dla którego się w ogóle nie ruszysz. Trzymaj się planu – odpowiedział drętwo i sztywno, jeszcze groźniejszym tonem niż przedtem. Lorey nie przejęła się tym, bo i tak nie miała zamiaru go słuchać. Nie będzie stała bezczynnie, gdy zabójcy jej ojca będą tuż pod jej własnym nosem. To było jeszcze bardziej nie w jej stylu niż wszystkie dotychczasowe jej działania razem wzięte! Całe życie bała się i wyczekiwała tej chwili, ktoś taki jak Xavier King nie odbierze jej tej możliwości. Nieważne, ile będzie na nią krzyczał, wrzeszczał, nieważne, czy wywali ją z ich paczki, czy jej własny plan legnie w gruzach. W tamtym momencie jedyne o czym myślała, to że musi pomścić swojego tatę. Musi ich zobaczyć, zapamiętać ich twarze, zostawić swój ślad w ich pamięci. Nie po to uczyła się tyle z Gale'em, żeby teraz stać bezczynnie i patrzeć, jak idzie im płazem wszystko co robią.
Lorey nie odzywała się do Xaviera do końca drogi, chociaż wciąż próbował wracać do tego samego tematu. Skoro nie powiedział jej dokładnie, o co chodzi, ona również mu nie powie, bo dlaczego miałaby? Nie będzie zgrywać bohaterki ani jego grzecznej dziewczynki. Nie była ani grzeczna, ani tym bardziej jego.
Wyjęła z kieszeni telefon, wrzuciła go na podłogę w jego aucie, po czym nałożyła kaptur na głowę, opierając się o fotel i zamykając oczy.
To będzie trudna i długa noc. Bardzo.