– Jak widzę te wszystkie fałszywe twarze to mam ochotę wymiotować – mruknęła Lorey, trochę głośniej, niż planowała, otwierając jasnoniebieskie, metalowe, skrzypiące od każdego, najmniejszego ruchu drzwiczki od swojej szkolnej szafki, ozdobionej wewnątrz zarówno kolorowymi jak i tymi zdartymi naklejkami, zdjęciami przyjaciół i ulubionych aktorów. Setki wspomnień zamknięte na kawałku metalu, ożywiane niczym film za każdym razem, gdy otwierała ten mały kawałek jej własności w szkole. Parę zdjęć z dzieciństwa jej i Wendy, wspomnienia pierwszego wypadu do Wesołego miasteczka i poszczególne etapy ich wspólnego dorastania. Na dole znalazło się również miejsce na te najnowsze, ze znajomymi ze szkoły średniej, bliźniaków Oliviera i Alexa, przyjaznej pani Locker z biblioteki, u której przeżyły połowę pierwszej klasy, zanim zorientowały się, że w ogóle jacyś ludzie istnieją, nawet znalazło się kilka zdjęć z zespołem cheerleaderek, które spróbowały kiedyś nauczyć Wendy wyskoku. Skończyło się to złamanym nadgarstkiem, ale było warto. Lorey zaśmiała się cicho, przypominając sobie to wszystko, aż z zadumy wyrwał ją głos Wendy.
– Co jeśli one o tobie myślą to samo i przez to wszyscy jesteśmy tak naprawdę fałszywymi sukami? – spytała, patrząc w zastanowieniu na swoje odbicie w przenośnym, małym, czerwonym lusterku, który jeszcze miał na sobie zdartą już naklejkę z Buzzem Astralem z Toy Story, którego uwielbiała odkąd skończyła jakieś cztery lata. Poprawiała niesforne, ognistorude loki, prychając co jakiś czas z niechęcią, zdając sobie sprawę, że nie potrafi ich należycie ułożyć, bo przy każdym najmniejszym dotyku puszyły się i tworzyły własną grawitację. Wendy z sapnięciem, pełnym irytacji macała również swoje policzki, próbując zakryć piegi korektorem, który wciąż z jakiegoś powodu okazywał się nie aż tak kryjący, jakby tego oczekiwała.
– Wends, znowu zaczynasz – mruknęła dziewczyna, patrząc na nią spod przymrużonych powiek. Odkąd zaczęły w tym roku chodzić na filozofię w ramach obowiązkowych zajęć dodatkowych, ich rozmowy co chwilę schodziły na te niewłaściwe tory, zmieniając sens ich wypowiedzi, a raczej poszczególnych zdań. Wendy uwielbiała przerywać Lorey w połowie monologu, szczególnie, jeśli mówiła coś pod wpływem emocji. To było irytujące, nienawidziła, gdy ktoś przerywał jej w trakcie mówienia. Nawet jeśli była to jej przyjaciółka, której odbiło na punkcie Epikura, a za swoją filozofię życia uznała czerpanie przyjemności z każdego najmniejszego elementu swojego istnienia. Epikureizm okazał się dla jej duszy zbawieniem, można by rzec.
Oczywiście, jeśli tylko ominiemy wspaniałomyślnie mały fakt, że Wendy była niczym chorągiewka na wietrze, zmienna do tego stopnia, że nie można było stuprocentowo określić, w co tak naprawdę wierzyła, ani jakie wartości wyznawała. To wiedziała tylko ona sama, świat zewnętrzny nie miał dostępu do jej głowy, która skrywała wszystkie jej tajemnice. Mogła mówić, że wierzy w epikureizm, ale w głębi duszy mógł ją fascynować stoicyzm, może lubiła Platona albo jakiegoś filozofa z Twittera, którego znalazła kilka dni temu? Tego nawet Lorey nie umiała powiedzieć.
– Filozofia wchodzi mi w krew, przepraszam – odpowiedziała nastolatka, wyjmując z torebki ciemną, prawie czarną pomadkę do ust, jakby w ogóle nie brała słów ,,przepraszam" na poważnie. W jej ustach brzmiały bardziej jak ,,tak wiem, wkurzam cię, ale przecież kochasz mnie całym sercem, więc czy jest jakiś sens wyciągania tych samych kłótni ponownie?" Najgorsze, że ta niewypowiedziana wiadomość kryła w sobie więcej prawdy, niż jakiekolwiek słowa wypowiedziane przez prezydenta.
– Filozofia? Masz na myśli raczej naszego nauczyciela filozofii – zauważyła z uśmiechem Lorey, wyjmując z górnej półki notes, który wyglądał, jakby przeżył wojnę secesyjną i obie światowe przy okazji, a potem jeszcze wylądował w starym koszu na śmieci, niewymienianym od wieków i przy okazji został przejechany przez walec. W tych słowach nie ma grama ironii. Tylko legendarni ludzie wiedzieli, że kiedyś był pomarańczowy. Późniejsze odcienie zmieniały się już stopniowo. Ten notes spędził z Lorey wakacje, w słońcu, deszczu, burzy i śniegu. Nie miał szans pozostać jednolicie pomarańczowy. Dzienniczek, jeszcze w dzieciństwie nazwany cudownym imieniem ,,Freddie", w którym zapisywała coś raz na ruski rok, ale to nie zmieniało faktu, że był dla niej najcenniejszy. Coś jak osobiste, półnagie zdjęcia. Tylko że tam obnażała całe swoje serce i duszę. Skrywała w nim swoje sekrety w postaci mrocznych wierszy, opisywała wstydliwe wydarzenia z życia, pod przykrywką nowego pomysłu na opowiadania, wyznawała swoje grzechy i lęki jako krótkie, nie wynikające z niczego wypowiedzi, których sens mogła poznać tylko ona, ewentualnie ktoś, kto znał ją dostatecznie długo i dobrze. Chociaż miała wątpliwości, czy nawet Wendy, którą przecież znała od urodzenia, mogłaby wiedzieć, co ten zeszyt skrywał.
– TO TYLKO SZCZEGÓŁ. Poza tym ty też się na niego ciągle gapiłaś, nie jestem jedyną winną osobą w tym gronie – powiedziała rudowłosa, wskazując na przyjaciółkę palcem i śmiejąc się głośno, zwracając na siebie uwagę kilku osób na korytarzu. Bez zastanowienia Lorey zawtórowała jej, zamykając szafkę z cichym hukiem i oczywiście skrzypnięciem, zakładając plecak na prawe ramię i odwracając głowę w prawą stronę, chcąc kontynuować rozmowę z przyjaciółką.
– Przyznam, trudno na niego nie patrzeć, rzadko który nauczyciel wygląda jak Robert Downey Jr, ale póki nie będzie przypominać Jacksona Rathbone'a albo Johnny'ego Deppa, moje skamieniałe serce nie drgnie dla niego nawet na moment. No dobra, na moment może – odpowiedziała, mrugając do niej, po czym odwróciła się na pięcie, jednocześnie niespodziewanie wpadając na czyjąś klatkę piersiową. Odruchowo odskoczyła i spojrzała w górę na osobę, którą potrąciła z zamiarem przeproszenia, ale gdy tylko zobaczyła, na kogo wpadła, odechciało mi się w ogóle odzywać.
– Nie wierzę, tak łatwo mówisz o zakochaniu się w kimś innym niż ja? – spytał zaczepnie Xavier, uśmiechając się półgębkiem i trochę szelmowsko, lustrując Lorey jasnymi jak niebo oczami od góry do dołu, co nie było raczej dla niego wyzwaniem, na jej nieszczęście sięgała mu ledwo do podbródka. Żałowała, że musiał być tak przystojny, świat był niesprawiedliwy, skoro wystarczyło być dupkiem z ego wyższym od niego, żeby być przystojnym i mieć szerokie powodzenie wśród płci przeciwnej, a nawet tej samej. To wyjaśnia, dlaczego na świecie tak brakuje fajnych chłopców, dziewczyn zresztą też, a przynajmniej do takiego wniosku Lorey doszła, stojąc pod prysznicem kilka dni temu, słuchając, jak Adele śpiewała ,,Someone like you". Nic dziwnego, że chciała kogoś podobnego znaleźć, pewnie jej również nie chciałoby się szukać, bo znaleźć kogoś fajnego to jak chodzić ze świecą we mgle. W ciemnym lesie. Pośród głodnych wilków. I bez telefonu.
No ale to było nieważne, teraz miała na głowie inny problem niż jej wybujałą wyobraźnię.
Xavier King. Król ciemnej strony szkoły. Pan i władca wszelkich debili, ślepo podążających za ich wielkim dowódcą, w ich oczach przypominającego zapewne wielkiego, odznaczonego medalami generała, z którymi wspólnie dzieli jedną, szarą komórkę mózgową, lub po prostu, gwiazdka drużyny koszykarzy i przy okazji nadziany dupek, który myśli, że pieniądze, wygląd i mięśnie zastąpią mu przyrząd zwany przez niektórych mózgiem.
Przewracając oczami, Lorey wyminęła go bez żadnego słowa i, kiwając głową na Wendy, z zaciśniętymi ustami ruszyła w kierunku sali chemicznej. Nie miała siły na rozmowy z tym człowiekiem. Miała przed sobą kartkówkę w teorii nazwaną ,,powtórzeniową" z chemii z kwasów, na którą nic nie umiała, bo wczorajszej nocy zamiast spać jak normalny człowiek, robiła spaghetti o trzeciej w nocy i oglądała drugi sezon Lucyfera, chyba już piąty raz. Za nic jednak nie chciała dać się wyprowadzić z równowagi, aby jeszcze bardziej nie pomieszać sobie w głowie, mimo że już zbliżała się lawina złości, która powoli, aczkolwiek sukcesywnie przejmowała nad nią całkowitą władzę.
Ale nie dzisiaj. Nie dzisiaj, Lorey. Musisz się uspokoić. Jesteś wagonem tybetańskich mnichów, w tle słyszysz wyjątkowy śpiew cykad, otula cię cudowny zapach bzu w czasie wiosny, co przypomina ci ogród twojej babci. Jesteś tak spokojna, że świat mógłby przechodzić apokalipsę, a ty…
Kurwa mać. To na nic. Wciąż była wściekła.
– To dziwne – mruknęła Wendy cicho, idąc obok i głęboko się nad czymś zastanawiając, patrząc na swoje jasnoniebieskie trampki, pokolorowane pisakami o każdym możliwym kolorze, tworząc niesymetryczną harmonię, których widok trochę rozluźniał Lorey. Nosiła je już tyle lat, pamiętała nawet, że sama się na nich podpisała. Wprawdzie kolor wściekłego różu zdążył wyblaknąć, ale ślad po jej imieniu wciąż widniał na samym środku lewego buta, chciała wówczas podpisać się również na prawym, ale wtedy mama zawołała ją na obiad, a Wendy popędziła do swojego domu naprzeciwko i już nigdy nie dokończyła swojego dzieła.
– Hm? – spytała Lorey, próbując odciągnąć myśli od twarzy uśmiechniętego Xaviera, która jak na złość wciąż powracała do niej niczym metalowy bumerang, stale uderzający w głowę, zamiast spokojnie wpaść do wyciągniętej ręki.
– Rzadko się zdarza, żeby najodważniejsza Lorey Knight nie odezwała się ani słowem do jej ukochanego Xaviera. Chyba nawet on osłupiał, skoro wciąż stoi za nami jak kołek! – powiedziała z wyczuwalną w głosie ironią, zatrzymując się w miejscu, więc i Lorey, choć wzburzona, zatrzymała się obok niej. Ze złości nie potrafiła zapanować nad swoim ciałem i nerwowo tupała nogą, gryząc dolną wargę i zakładając ręce na piersi. Jej wzrok nawet nie potrafił się skupić na przyjaciółce, tylko latał od jednego końca, przez każdego ucznia z osobna, aż po koniec drugiego. I tak w kółko. Zmartwiona Wendy, położyła przyjaciółce dłoń na ramieniu, próbując złapać jej wzrok i ją uspokoić.
– Bo mam dość tego wszystkiego. Wszyscy muszą milczeć, żeby jakkolwiek przeżyć w tej szkole. Czy to jest według ciebie normalne? – powiedziała głośniej niż zwykle. Paru ciekawskich uczniów spojrzało na nas, przechodząc obok na lekcje. Oczywiście, że słuchali. Padło imię Xaviera, on był głównym tematem dziewięćdziesięciu procent plotek w tej szkole. Pozostałe dziesięć procent stanowili nauczyciele i Woźny, pan Robertson, o którym krążyły legendy, że albo jest seryjnym mordercą albo skamieliną, bo nikt inny nie był w stanie tak długo pracować w tym miejscu, a on pamiętał uczących się tu naszych dziadków. Oczywiście nikt nic do niego nie miał, właściwie to każdy go lubił, uczniowie nawet pisali petycje, aby nigdy nie odchodził! Legendy i plotki rozprzestrzeniały się jednak bezustannie z rocznika na rocznik, z seniora na juniora. Xavier był teraz w najstarszej klasie, ale to właśnie on był przez ostatnie lata największą gwiazdą tej szkoły i to w tym mniej pozytywnym aspekcie.
Miarka się przebrała. Lorey nie potrafiła i nie chciała siedzieć cicho. Chciała zacząć krzyczeć, ale wiedziała, że to może się źle dla niej skończyć, szczególnie stojąc na korytarzu. Ograniczyłam się więc do głośnego szeptu, który bardziej brzmiał jak syk.
– Dobrze wiesz, dlaczego tak się zacho-
– Wiem! Cholernie wiem! I to mnie doprowadza do szaleństwa! Mieliśmy już pięć spraw o ,,samobójstwie". Pięć. W ciągu roku. To jest chore i ty doskonale zdajesz sobie z tego sprawę – warknęła odrobinę za mocno, zaciskając dłonie w pięści i nerwowo rozglądając się na boki. Wpadła w dziwny trans wściekłości, nie wiedziała, co się z nią dzieje. Ogarnęła ją zimna fala dreszczy, w głowie jej szumiało od tysiąca myśli, a świadomość swojej bezsilności była ciężka niczym głaz, znikąd spadający na jej barki, uginający jej kolana od siły upadku.
– No i co ja mam niby z tym zrobić? – spytała z wyrzutem Wendy. Miała prawo być zła, uprzedzenia Lorey na nią wyjechała, bo nie miałam gdzie wyładować złych emocji. Niższa ode mnie rudowłosa mierzyła ją wzrokiem ze złością, prawie wściekłością, próbując nie wybuchnąć gniewem. Zatrzymali się przed salą, mimo że już rozbrzmiał dzwonek na lekcje i część uczniów już siedziała w swoich ławkach. Paru z nich przyglądało się nam ciekawie, słysząc kłótnię, ale byłyśmy na tyle zajęte swoją rozmową, że nie zwracałyśmy na nich zbyt szczególnej uwagi.
– Nie wiem. Wiem, że ja coś zrobię. Muszę. Nie zostawię tak tego. – Rozgoryczona Lorey spojrzała na swoje buty i zakryłam rozemocjonowaną twarz dłonią.
Kiedy zorientowały się, że jesteśmy spóźnione, Wendy zaciągnęła przyjaciółkę do klasy, gdzie znalazłyśmy miejsce w ławkach z tyłu sali, przy szafkach z preparatami. Zazwyczaj uczniowie nie lubili tam siedzieć, gdyż nasza nauczycielka upodobała sobie to miejsce jako idealne do obserwowania, więc możliwość ściągania spadała tam o kilkanaście procent. Gdy jednak już tam usiadły, obie trochę ochłonęły i mogłyśmy już lepiej zorientować się w sytuacji. Rudowłosa patrzyła na Lorey z lekkim przerażeniem, konsternacją i częściowo także złością, która wciąż z niej nie uleciała po naszej sprzeczce. Nie potrafiłam się skupić na lekcji, Na szczęście pani Francklin dzisiaj nie było, więc zamiast kartkówki dali im zastępstwo z jakimś nauczycielem tuż przed emeryturą, który stwierdził, że bez sensu będzie robić nam kartkówkę, więc jedynie ćwiczyliśmy zagadnienia z poprzedniej lekcji, a niektórzy zgłosili się do przeprowadzenia eksperyment. Skupiłam się więc na myśleniu.
Co najmniej połowa osób w tej szkole zna prawdę, ale po prostu boi się ją powiedzieć. Każdy przynajmniej częściowo wie, jak popaprana, zła i zakłamana jest ta szkoła, a właściwie ludzie w niej. Tu, mówiąc o przetrwaniu, uczniowie nie mają na myśli gnębienia czy wyśmiewania. Boją się o swoje życie, a milczenie jest tu dosłownie na wagę złota.
Ale tak nie mogło być. Winny musi ponieść karę, a ofiara musi poczuć powiew sprawiedliwości na swojej skórze. I choć, jak mawiała często nauczycielka angielskiego, ,,Śmierć jest jedyną sprawiedliwością na Ziemi", Lorey nie mogła myśleć w ten sposób, ale jeśli trzeba było, stanie się Śmiercią. Stanie się nią, aby doprowadzić do końca całą tę sprawę i zrobi wszystko, by to naprawić.
Ktoś musi się w końcu odezwać.
Muszę tylko wymyślić sposób na zdobycie twardych dowodów.
– Wendy. Będziesz musiała mi pomóc – wyszeptała, zaciskając dłoń na długopisie, który już powoli robił malutką dziurkę w moim zeszycie.
– O nie. Nie, tylko nie te twoje pomysły – zaczęła Wendy, unosząc ręce w górę w obronnej pozycji, patrząc na Lorey spod przymrużonych powiek.
Okej, mogłaby zrozumieć jej punkt widzenia, dyrektor już dobrze znał ich buźki, bo przez większość pomysłów Lorey musiały stawać u niego na dywaniku, ale tym razem nie chodziło o oglądanie nowych drużyn pływackich na prywatnym treningu, sprawdzenie treści sprawdzianu w pokoju nauczycielskim czy zmiana ocen w dzienniku elektronicznym. Tym razem chodziło o życie mnóstwa młodych ludzi, którzy sami nie umieli zawołać o pomoc.
Lorey spojrzała uważnie na swoją przyjaciółkę, skanując jej zmartwioną twarz wzrokiem, próbując wybadać stopień jej zdenerwowania, miała nadzieję, że jednak pomoże jej i że nie zostawi, bo sama nie mogła sobie poradzić. A przynajmniej nie na początku.
– Tu chodzi o czyjeś życie. Nie mogę stać bezczynnie. Jeśli ty mi nie pomożesz, sama to zrobię, ale będzie trudniej. Zdecydowanie trudniej i bardziej niebezpiecznie.
Wendy wzięła głęboki oddech, w myślach pewnie odliczając powoli sekundy, po czym minęła chyba wieczność, nim otworzyła oczy.
– Dobrze. Ale jeśli przez ciebie zginiemy, zabiję cię.
– To, że jesteś ruda nie oznacza, że możesz tak bezwstydnie kraść teksty Ronaldowi Weasley – odpowiedziała Lorey, uśmiechając się półgębkiem, szczerze szczęśliwa, że Wendy nie zostawiła jej z tym samej.