Zabiłaś człowieka.
Zabiłaś człowieka.
Zabiłaś człowieka.
Jadąc samochodem Xaviera, Lorey nie słyszała nic innego poza tym jednym echem w głowie, głosem, który nie chciał zamilczeć, który coraz głośniej rozbrzmiewał w odmętach jej świadomości. Jej własna ręka przyczyniła się do odebrania komuś życia, on przestał oddychać, przestał się ruszać, sprawiła, że odszedł z tego świata.
Jak mogłam? Kim jestem, by mieć prawo do odbierania komukolwiek życia?
– Rey, jak mogłaś mnie nie posłuchać?! Myślałem, że wyraziłem się kurwa jasno, kiedy zabroniłem ci się ruszać? A ty tak po prostu zignorowałaś to, próbowałaś pobić Tylera i naraziłaś całą akcję na ruinę! – krzyczał Xavier, wjeżdżając na podjazd kwatery. Nie odzywał się całą drogę, Lorey zastanawiała się więc, jak dużo dusił w sobie, jak długo czekał, by zacząć na nią krzyczeć. Widocznie nawet jego ta sytuacja w pewien sposób przerosła, bo Lorey zauważyła jego zaszklone oczy, spocone czoło, ubrudzone krwią i brwi tak zmarszczone, jakby niósł w sercu zmartwienia całego świata, całość dopełniały sprzeczne emocje, wypisane na jego twarzy. Lorey nie mogła jednoznacznie określić, czy był zły na nią czy na siebie, a może cholernie zmartwiony? To wszystko wydawało się teraz takie cholernie trudne, że nie była w stanie trzeźwo myśleć.
Po prostu nie miała siły na to, by cokolwiek mu odpowiadać. Z westchnieniem i sercem ciężkim jak kamień, bez słowa wyszła z samochodu i trzasnęła machinalnie drzwiami. Zaczęła kierować się w stronę domu, nie patrząc nawet na innych ludzi, którzy wjechali zaraz za nimi i wychodząc z samochodów, z zaciekawionymi twarzami obserwowali całe wydarzenie. Lorey czuła się przygnębiona, chciała stąd zniknąć, chciała już nigdy nie wychodzić ze swojego domu, a nawet pokoju, zapaść się pod ziemię, nie musieć żyć jako człowiek. Chciała zniknąć z powierzchni ziemi i stać się dymem, niezdolnym do żadnych uczuć, odruchów, życia, albo drzewem, które jedynie dawałoby innym życie, istnienie drzewa zdawało się dla niej mieć więcej znaczenia niż istnienie ludzi. Przecież drzewa dawały możliwość poruszania się po tej ziemi, dzięki nim ludzie mogli wstawać rano i mierzyć się ze swoimi problemami. To dziwne, że to istnienie było tak bagatelizowane.
– Nawet nie waż się odchodzić! – wydarł się Xavier głosem, który prawdopodobnie jeszcze niedawno przyprawiłby Lorey o ciarki i wmurował w ziemię. Tym razem jednak, stanęła w miejscu, nie ze strachu, ale z obojętności i może trochę z szacunku. Zasługiwał na wyjaśnienia, nieważne jak słabe i idiotyczne by nie były. Zasługiwał na nie.
Zastygłszy w bezruchu, Lorey cierpliwie czekała, aż chłopak zacznie krzyczeć, ten jednak podszedł do niej bez słowa i pochylił się, wyciągając w jej kierunku dłoń, którą uniósł podbródek Lorey tak, by mogła spojrzeć mu prosto w oczy.
– Jak śmiałaś mnie nie posłuchać? Chyba wciąż nie rozumiesz, kto tutaj rządzi, Lorey. Nie jesteś panią własnego losu, nie bądź samolubna! – krzyknął ponownie, zaciskając palce na jej szczęce, pierwszy raz od dawna używając jej pełnego imienia. Patrzyła mu w oczy bez cienia emocji. – Nie odpowiesz? Masz mi w tej chwili wyjaśnić, dlaczego zachowałaś się jak nieodpowiedzialne dziecko, wbiegłaś mimo moich rozkazów na pole, gdzie mogłaś od razu zginąć, gdzie wszyscy mogliśmy zginąć! Wszystko było pod kontrolą!
– Pod kontrolą? – spytała Lorey, wydając z siebie sarkastyczny, zduszony śmiech. – Skoro wszystko było pod tak wielką kontrolą, dlaczego wyglądasz, jakbyś miał zaraz zemdleć, a ci goście planowali cię zabić? Dlaczego, gdy tam wchodziłam wszystko wyglądało jakby było najdalej od kontroli, gdzie byli twoi ludzie, gdzie byłeś ty? – dodała trochę głośniej, niż zamierzała, ale właściwie kogo to teraz obchodziło? Lorey miałam już głęboko gdzieś pozory, to nie miało tak wyglądać, cała sytuacja wymknęła się spod kontroli, straciła grunt, który już wcześniej był kruchy, ale tym razem całkiem usunął się jej spod nóg. – Dlaczego pozwoliłeś im się skrzywdzić do tego stopnia, dlaczego do jasnej cholery wyglądasz tak źle, skoro wszystko miało być pod kontrolą?! Jesteś głupi, ślepy, a może wszystko naraz?!
– Bo nie mogłem cię wydać do jasnej cholery! – wykrzyczał, ściskając mocniej twarz dziewczyny. Zasyczała cicho z bólu, który temu towarzyszył, ale nie spuściła wzroku, trwale walcząc z Xavierem oko w oko. Dlaczego on teraz mówił takie rzeczy? Sprawiał, że Lorey czuła się jeszcze gorzej. Skoro dał się pobić, aby ją chronić, to jak śmiała na niego patrzeć, skoro zrobiła coś tak okrutnego?
– Nie jestem warta żadnej ochrony, więc po prostu daj mi spokój. Odpuść. Wypuść mnie, zostaw i nie patrz na mnie. Tak będzie wszystkim łatwiej! – krzyknęła rozwścieczona, z całej siły odrzucając rękę Xaviera ze swojej twarzy, wpadając w furię dzikich emocji, których nie umiała opanować. Głęboko zranione, krwawe serce zdało sobie sprawę z czynu, którego Lorey się dopuściła i postanowiło wylać wszystkie żale na pierwszą osobę, którą spotka. Pech chciał, że właśnie ta osoba stała teraz przed nią.
– Przestań pieprzyć głupoty!
– Głupoty? Jakie głupoty? Widziałeś wszystko, byłeś tam! Jestem jedynie śmieciem, więc zostaw mnie, odejdź, przestań w jakikolwiek sposób wchodzić w moje życie, mam tego dosyć! – wydarła się ponownie, nie zważając na łzy, pojawiające się jej w oczach. Nie chciała płakać, nienawidziła tego, że łzy cisnęły się jej zawsze ze złości, to sprawiało, że czuła się słaba. Lorey obróciła się na pięcie, chcąc odejść, uciec od tej chorej sytuacji. Naprawdę chciała już tylko zniknąć. Nie minęło kilka sekund, jak poczuła rękę na swoim ramieniu i gwałtowne pociągnięcie. Z impetem wpadła na Xaviera, którego oczy świeciły wściekłością, jak nigdy wcześniej. To był pierwszy raz, kiedy patrzył na nią w ten sposób, ale nawet wtedy Lorey nie umiała się bać, była obojętna, niczym trup. Nie potrafiła czuć się winna. Nie teraz. – Xavier, wypuść mnie. Co próbujesz osiągnąć?
– Ty nawet nie masz pojęcia, co zrobiłaś! – krzyknął prosto w jej twarz, zaciskając dłoń na jej ramieniu mocniej, bez żadnej litości, żadnego lęku.
– Prawdopodobnie nie pozwoliłam tym gościom cię zabić, nie ma za co! – odpowiedziała z irytacją, próbując wyrwać się z jego dłoni, ale na nic były jej wysiłki. Nawet jeśli nie należała do słabszych, była niczym przy sile Xaviera napędzonej jego wściekłością.
– Zabić? Na co nam to, skoro wiedzą, że się znamy? Nawet nie zdajesz sobie sprawy, w jak wielkim jesteś teraz niebezpieczeństwie, głupia!
– No i co z tego? – spytała Lorey retorycznie, nie zważając na to, że kilka kolejnych łez spłynęło po jej policzkach. – Nic mnie to nie obchodzi. Już nie.
– Oczywiście, ciebie nigdy nic nie obchodzi!
– Tak! Jestem bezwartościowym śmieciem, jak mogłabym czuć coś więcej niż egoistyczne pobudki?!
– Może najlepiej po prostu cię zabiję, żebyś nie zachowywała się jak idiotka, skoro tak bardzo nienawidzisz siebie i wolisz zachowywać się jak nieodpowiedzialna księżniczka, która nie myśli w ogóle o innych i nie zważa na żadne jebane konsekwencje?! – wrzasnął, przesiąkniętym cynizmem i ironią głosem Xavier, który już chyba stracił cały swój rezon i tym samym kontrolę, wyjmując pistolet, odbezpieczając go i wymierzając prosto w czoło Lorey. Bartz i Eric wstrzymali gwałtownie oddech, Tyler zamierzał podejść, ale Holly złapała go mocno za nadgarstek i, nie odrywając wzroku od Lorey i Xaviera, pokręciła głową. Pozostali po prostu patrzyli zaciekawieni, niektórzy nawet z chorym uśmiechem, jakby oczekiwali krwi, ofiary, okazji do przelania swoich mrocznych pobudek. Jednak zarówno Xavier jak i Lorey nie zwracali za bardzo na nich uwagi, zbyt skupieni własną walką na spojrzenia, gdyż oboje byli nieugięci. Lorey w pewnym momencie poddała się, głęboko westchnęła, przymknęła powieki i pełna obojętności, ze łzami spływającymi po policzkach, zrobiła dwa kroki do przodu, tak, że metalowa broń stykała się z jej czołem. Czując doskonale lufę przy swojej skórze, płaczliwym głosem, pełnym bólu, cierpienia i nienawiści wyszeptała tak, żeby usłyszał ją tylko Xavier;
– To po prostu to zrób. Błagam, Xavier. Po prostu to zrób.
Ale on tego nie zrobił. Stojąc w bezruchu kilka minut, patrzył, jak Lorey powoli przestaje kontaktować, jak jej ciało zdaje się nie współgrać z umysłem. Patrzył jak zaczyna osuwać się na ziemię i odruchowo złapał ją w talii, nagle całkowicie zapominając o swoim stanie sprzed chwili. Lorey była wyczerpana, w jej głowie panował chaos, ale jednocześnie czuła tylko zimno.
Czy to tak wyglądała śmierć?
* * * *
– Wyjdzie za to jakieś dziesięć tysięcy – mruknął Gale, trzymając rękę na torbie z zapakowanymi szczelnie broniami, które zamówił Trevor. Siedzieli w jakiejś spelunie, która kiedyś prawdopodobnie była barem, ale teraz bardziej przypominała wychodek dla pijaków, których już nie stać na dobry alkohol. Gale czuł w powietrzu zapach stęchlizny, potu i zepsutego jedzenia. Był sam, naprzeciwko Trevora, któremu towarzyszył jakiś osiłek. Mały, okrągły stolik może nie symbolizował pokojowego okrągłego stołu Króla Artura, ale zdecydowanie robił swoje, kiedy na nim leżała torba wypełniona drogim towarem.
– Dziesięć? Ostatnio było osiem, jakim cudem cena tak wzrosła? Nie rób mnie w chuja! – burknął wściekle, łapiąc za nóż, przywiązany do spodni. Gale uśmiechnął się półgębkiem, nie odrywając nawet ręki od poprzedniego miejsca.
– Spokojnie ogierze, bo jeszcze mnie przypadkowo rozbawisz swoim nożykiem – odpowiedział, zakładając ręce na piersi, a uśmiech wciąż igrał na jego ustach. – Zamówiliście więcej sprzętu, prosiliście o szybszą dostawę. Szybciej oznacza drożej, tkwimy w tym gównie dostatecznie długo, że powinieneś to wiedzieć – dodał, unosząc jedną brew.
– Ale dwa tysiące?
– Mogło być i cztery, ale wiesz, że jestem litościwy dla stałych klientów.
– Jesteś po prostu skąpym chujem – odrzekł Trevor, przeczesując trochę siwe włosy. Gale uśmiechnął się, słysząc tę kąśliwą uwagę. Dobry humor dopisywał mu przez cały czas trwania ich rozmowy.
– Jeszcze popłacz się i ucieknij do szefa – przekomarzał się, wydymając wargę. – Płacisz albo wypierdalaj, mam sporo klientów, nie muszę się was prosić o pieniądze.
– Dobra już, dobra – zreflektował się mężczyzna, unosząc ręce w obronnym geście, wyjmując z wewnętrznej kieszeni kurtki kopertę. – Tu jest jedenaście koła, myślę że-
– Świetnie – przerwał mu Gale, wyrywając kopertę z ręki i wachlując się nią. – Pokryje koszty tej bezsensownej rozmowy.
– Ty skurwielu, gdyby nie to, że od dawna załatwiasz nam broń, inaczej byśmy gadali.
– Gdyby nie to, że jesteście stałymi klientami, już dawno odstrzeliłbym ci ten język – odgryzł się, podnosząc z miejsca. – Nie muszę chyba przypominać, że nie życzę sobie żadnego ogona?
– Tak, tak, od tylu lat powtarzasz to samo – mruknął niezadowolony Trevor, przeszukując dyskretnie torbę.
– Wciąż muszę to robić, bo zamiast uczyć się na błędach zbieracie ciągle trupy.
– Hieny szczerzą się na widok krwi, nie znasz tego?
– Wolałbym nigdy nie poznać – odpowiedział Gale, wychodząc na świeże powietrze. W jego sercu wrzało, a koperta nieprzyjemnie paliła jego rękę, jakby była z rozgrzanego metalu. Gale nie rozumiał swoich uczuć, nie rozumiał, co się z nim działo, a przede wszystkim nie wiedział jak sobie z całą tą sytuacją poradzić.
* * * *
Stres zżerał ciało Erica jak nigdy przedtem. Xavier zniknął, Bartz i Holly zajmowały się nieprzytomną Lorey, panował chaos i burdel, którego Eric nienawidził. Na domiar złego dostali wiadomość od Gale'a o sprzęcie, jaki przemycał dla Hien. Przez ten połowicznie udany wyjazd byli jednocześnie na dobrej pozycji, ale jakby depcząc ogromne gówno. Uwolnili dziewczyny i uciekli, to prawda, ale zdradzili się Hienom, przez co zwiększyli ryzyko ich większego zainteresowania nimi, co mogło być naprawdę niebezpieczne.
Fakt, że mieli jeszcze problem z tymi szkolnymi morderstwami w ogóle im nie pomagał. Eric czuł się tak jakby zarzucono na niego cały ciężar świata i jeszcze spytano czy czasem mu nie za lekko. Szczerze nie wiedział, za co powinni się w ogóle zabrać, a dodatkowo tracący nad sobą kontrolę Xavier był zwyczajnym zwiastunem kłopotów, a właściwie katastrofy.
– Tyler, powiedz, że masz jakieś dobre wieści – rzucił z marną nadzieją w głosie, przysuwając sobie krzesło do biurka przyjaciela. Ten uśmiechnął się szeroko, nie odrywając wzroku od ekranu komputera.
– Jeśli dobrze pójdzie, na podstawie słów tych dziewczyn zlokalizuję ich kolejną kryjówkę, ale nie mam pojęcia, co może się w niej znajdować – odparł, po raz pierwszy od dawna uważniej przypatrując się Ericowi.
– To już coś, jak dotąd najlepsze wieści.
– Och, jest jeszcze coś, to ci się nie spodoba.
– Wal, miejmy to już za sobą – powiedział zrezygnowanym tonem Eric. Oczywiście, zawsze musiały być jakieś złe wieści.
– Pamiętasz jak kazałeś mi zamontować ukrytą kamerkę w szafce Xaviera, żebyśmy poznali tożsamość tego tajemniczego nadawcy liścików z pogróżkami?
– Trudno byłoby zapomnieć, co z tym?
– Miałem nadzieję, że go przechytrzyliśmy, ale nie, jakimś cudem otworzył szafkę, miał na sobie kominiarkę i kaptur, więc nie mogłem go rozpoznać, ale tym razem nie zostawił liściku. On pokazał jego treść.
– Tyler, nie owijaj w bawełnę, przejdź do sedna!
– Po prostu ci to pokażę – mruknął Tyler, przełączając okna w komputerze. Ericowi ukazało się czarne tło w białą kartką, mocno kontrastującą z ogólnymi barwami obrazu. Napis był wyraźny i prosty.
,,Ona będzie następna".
– Chodzi o Lorey, prawda? – spytał Tyler niepewnym, trochę przestraszonym głosem.
– Tak mi się wydaje.
– O mój Boże, Eric, to się robi naprawdę przerażające, wiesz o tym?
– Wiem, ale w tym momencie nie możemy pójść do Xaviera, jest zbyt rozemocjonowany.
– Poza tym dawno już go tu nie ma, poleciał zaraz do Lorey, sprawdzić jak się czuje.
– Nie wiem kiedy będzie dobry moment, żeby mu o tym powiedzieć.
– Przekonamy się, na razie będę milczał jak grób.
* * * *
Ktoś kiedyś powiedział, że nie ma recepty na idealne życie i idealny świat, bo to wszystko już istnieje, ale ponieważ jesteśmy mało idealnymi ludźmi, odbijamy nasz brak człowieczeństwa na innych rzeczach. To prawda. Świat jest idealny, tylko mało człowieka pozostało w ludziach.
Ale... to nie ma związku ze Lorey i jej obecnym stanem. Chyba.
Bo czy mogła nazwać się mało idealnym człowiekiem? Czy miała takie prawo? Była przyczyną upodlenia, nieświadomie, wbrew własnej moralności odebrała czyjeś życie. Była na tyle bezczelna, że krzyczała na Xaviera, gdy do kogoś mierzył, że odtrąciła go, gdy tylko próbował, ale nie była w stanie powstrzymać siebie przed zabójstwem? Jeśli nie człowiekiem, to kim była? Bo nawet potwory zabijają z jakiegoś powodu, a czy ona jakiś miała? Poza emocjami, które przejęły władzę nad jej ciałem?
Zdawało się, że minęła wieczność, nim poczuła uderzający ból w głowie, próbując się obudzić, ale okazało się, że jej oczy były bardziej ociężałe niż mogła przypuszczać. Gdy jednak udało jej się to zrobić, po kilkusekundowej próbie powrotu do świadomości, zauważyła, że pochylała się nad nią zmartwiona Holly, obok której siedziała mocno roztargniona, zasmucona Bartz.
– Nareszcie się obudziłaś! Tak się martwiłyśmy! – krzyknęła Holly, pochylając się nad zmęczonym ciałem Lorey, przypatrując się jej uważnie. Lorey nie zareagowała, nawet nie potrafiła się uśmiechnąć. Zamiast tego z jej przymkniętego oka popłynęła łza. Spojrzała na Bartz, przeczuwając, że ta już wie, o co chodzi, ale blondynka tylko spojrzała na przyjaciółkę współczującym wzrokiem, kręcąc głową.
Lorey nie wiedziała, co ta niema wiadomość mogła oznaczać.
Dziewczyny próbowały nawiązać ze nią jakąś rozmowę, pytały, o co pokłóciła się tak z Xavierem i dlaczego w ogóle dopuścił do tego, by mogła się z nim pokłócić, co się dokładnie stało w tamtym lesie i dlaczego Xavier był tak pobity, ale Lorey była tak dobita tym wszystkim, że nawet im nie odpowiedziała, spytała tylko, czy mogłaby pójść już do swojego domu. Holly zdecydowanie była przeciwna temu pomysłowi twierdząc, że jej stan jest zbyt słaby, ale Bartz, widząc załamane, błagalne spojrzenie, malujące się na twarzy Lorey pokiwała głową i zaproponowała swoją podwózkę. Lorey powoli wstała z łóżka, ociężale próbując panować nad swoim ciałem i z pomocą zielonowłosej ruszyła w kierunku samochodu Bartz. Ku jej zdziwieniu, za drzwiami stał oparty o ścianę Xavier, który, gdy tylko je zobaczył, odbił się od niej nogą, którą się opierał i łapiąc Lorey w talii, mruknął coś do Bartz.
– Ja cię podrzucę – powiedział, kierując te słowa do zdezorientowanej i postawionej w dość niekomfortowej sytuacji Lorey, ale co ona mogła teraz zrobić? Ucieczka nie wchodziła w grę, krzyk też nie. Musiała z nim iść. Nie chciała tego, ale jaką siłę miała. by mu odmówić? I jakim prawem?
Nie miała odpowiedzi na te pytania. I nie była pewna, czy kiedykolwiek je uzyska.
* * * *
Siedzieli w samochodzie na środku jakiegoś pustkowia. Xavier nie odwiózł Lorey całkowicie do domu, a jedynie pojechał na wzgórza miasteczka, po czym na samym szczycie zatrzymał samochód, wyszedł z niego i pomógł wyjść dziewczynie, a następnie usadowił ją ostrożnie na masce samochodu i choć Lorey czuła się niezręcznie i niekomfortowo przez tę bliskość, nie miała siły, by mu odmawiać. Blondyn oparł się o czarną maskę tuż obok niej, po czym nie odzywał się przez jakiś czas.
– Możesz płakać – powiedział w końcu po dłuższej chwili, przerywając ciszę, która ciągnęła się niczym cień, nie obdarzając Lorey żadnym spojrzeniem, nawet kątem oka. Dziewczyna nie wiedziała jednak, jak odczytać jego słowa. Z jednej strony szukała oznak jego złości, z drugiej była całkowicie zdezorientowana. Płakać? Po co? Przecież nie potrzebowała łez.
– Ja... - zaczęła, chcąc w jakiś sposób zanegować jego słowa, zaprzeczyć bolesnej prawdzie. Chciała uciec, zapominając, że to przecież Xavier, przed którym nie ukryje tego bólu. Nie tego, który sam najwidoczniej rozumiał najlepiej ze wszystkich.
Czując głęboką pustkę w sercu, zapominając na chwilę, gdzie jest i co się stało, Lorey zaczęła głośno płakać i, zakrywając twarz dłońmi, szlochała tak, że w pewnym momencie musiała sobie przypomnieć, jak prawidłowo oddychać. Wszystko zwalało się na jej głowę, cały dotychczasowy światopogląd został całkowicie zrujnowany, wszystko w co do tej pory wierzyła, zniszczyła własnymi rękoma, a do tego okazała swoją najsłabszą stronę Xavierowi. Ostatniej osobie, o jakiej mogła pomyśleć w takiej sytuacji, a jednocześnie pierwszą osobą, o której w ogóle myślała.
Jak w ogóle mogła pokazywać się mu na oczy? Nie miała do tego żadnego prawa.
Płakała tak bardzo, że kiedy skończyły jej się łzy, łkałam ,,na sucho", dławiąc się zasysanym powietrzem, jakby miało być jednocześnie jej zgubą i ratunkiem. Świat zdawał się być pusty, wszystko zdawało się nie mieć żadnego znaczenia. Ona nie miała znaczenia. Nie w tym świecie.
– Dziękuję, teraz mi trochę lepiej – skłamała, wycierając oczy. Xavier nie musiał wiedzieć wszystkiego, była mu wdzięczna, to prawda, ale tą jedną rzecz postanowiła zachować dla siebie, aby mieć cząstkę prywatności w swoim sercu, nawet jeśli bolesnej.
– Dlaczego to zrobiłaś? – spytał po chwili, patrząc w dal.
– Co? Zabiłam go? Sama nie wiem, to była chwilowa słabość, puściły mi wszystkie nerwy... chociaż, czy ja w ogóle mam prawo się usprawiedliwiać? – Lorey spojrzała w tym samym kierunku, próbując dojrzeć to, co widział Xavier, po jakimś czasie rozumiejąc, że tak naprawdę jego wzrok sięgał rzeczy dla niej nie do uchwycenia, rzeczy niematerialnych, sięgających ponad panoramę miasta i tysiąca świateł, przypominających jakby ziemskie gwiazdy.
– Nie, nie pytam o zabójstwo. – W jego ustach to słowo brzmiało jak trucizna, a słysząc je, Lorey czuła, jakby to ona była otruta. – Dlaczego w ogóle wpadłaś na taki pomysł, żeby przyjść do tego miejsca, co cię podkusiło, żeby kazać im mnie wypuścić? Sądziłem, że mnie nie lubisz i za wszelką cenę mnie unikasz.
– Och, nie lubię cię. – Z jaką łatwością przyszło jej to powiedzieć? Czy to w ogóle była prawda? A może wielokrotnie powielane kłamstwo, którym karmiła własną duszę? – Ale widząc cię, tam, pobitego, ubrudzonego własną krwią, gdy ujrzałam co robią z twoim ciałem i w jaki sposób cię krzywdzą... W tamtej chwili myślałam tylko ,,błagam, zostawcie go, wypuśćcie". To chyba normalne, prawda?
– Nie – powiedział Xavier pewnym tonem.
– Nie? A co, gdyby to było w odwrotnej sytuacji, gdyby to mnie torturowali, nie poruszyłoby cię to w żaden sposób? – spytała, spoglądając na profil Xaviera, siląc się na obojętny ton, chociaż naprawdę dotknęło ją to, że mógłby całkowicie zignorować tę sytuację, nawet nie podziękować za prawdopodobnie ocalenie życia. Skłamałaby mówiąc, że nie liczyła na jego łagodność w tej sprawie, ale z drugiej strony chyba nie powinna na coś takiego mieć nadzieję. To był Xavier.
– Oczywiście, że tak – odpowiedział, ku zdziwieniu dziewczyny, odpychając się od maski samochodu i stając przed nią twarzą w twarz. Oparł dłonie po obu stronach jej ciała, tak, że zakleszczył Lorey w swoich objęciach, nie dotykając jej, zupełnie jak wtedy, na szkolnym dachu. Teraz jednak towarzyszył temu zupełnie inne uczucia, wręcz odrobinę nawet niepożądane. Lorey spojrzała ze zdezorientowaniem w jasne oczy Xaviera, próbując zrozumieć tok jego rozumowania. Z dnia na dzień, z rozmowy na rozmowę i z oddechu na oddech Xavier wydawał się być dla Lorey coraz bardziej skomplikowanym chłopakiem. Ale w tej pozycji miała przynajmniej okazję przyjrzeć mu się z bliska; podkrążone oczy, lewe oko miał podbite, głębokie cienie pod nimi, paradoksalnie uwypuklające jasny błękit jego tęczówek, linia szczęki która zdawała się być jeszcze bardziej zarysowana niż ostatnio, czyżby schudł? Pełne usta, teraz o sinym odcieniu, fioletowe końcówki włosów, które zaczęły powoli się spłukiwać, jego długie, posiniaczone ręce, zaschnięta krew na nosie i podbródku oraz na ubraniach. Wyglądał jak pozbawiony sił chłopiec, który jedyne, czego pragnie to pójść spać, ale jednocześnie z jego oczu biła taka determinacja, że nie sposób było ją okiełznać jednym spojrzeniem. Xavier był dla Lorey książką i to bardzo ciekawą, pełną pustych stron, która była gruba niczym encyklopedia, ale jej treść była dla niej totalną zagadką. Próbowała ze wszystkich sił go poznać, jednocześnie oszukując samą siebie, że wcale tego nie chciała. Dlaczego tak uparcie wypierała się relacji z nim? Nie potrafiła sama sobie na to odpowiedzieć.
– Tak? – zdołała zapytać, wciąż wpatrując się w jego oczy nierozumnym spojrzeniem. – To dlaczego...
– Rey. Nie myślałbym tak o każdej osobie, którą bym tam znalazł. Myślałbym tak, gdybyś to była ty. Nie, źle to ująłem. Gdybyś to była ty, rzuciłbym się na każdego, kto ośmieliłby się dotknąć jakiejkolwiek części ciebie – powiedział poważnie, nie spuszczając wzroku z coraz bardziej zdziwionej dziewczyny. – Nie mógłbym znieść widoku ciebie cierpiącej tortury. Stokroć wolałem być bity przez tych ludzi, niż widzieć ciebie, jak płaczesz, gdy pociągasz za spust. Rey, ja... ciężko mi to mówić, bo nigdy nie chciałem komuś tego mówić. Nie oczekuj ode mnie, że kiedykolwiek będę w stanie powiedzieć ci te dwa słowa, które wydają się być w tej sytuacji najodpowiedniejsze. Nie potrafię tego zrobić i może kiedyś powiem ci dokładnie, dlaczego. Ale pomimo tego, jak mnie postrzegasz, chcę ci powiedzieć... nie, muszę ci powiedzieć, że od tej pory będę przy tobie. Stanę na wysokości zadania i będę obok, więc jeśli potrzebujesz płakać, to tylko przy mnie i ze mną. Pokazuj swoje słabości tylko mnie, niech żadne oczy nie widzą twych łez, poza moimi. Choć wciąż będziesz uważać się za słabą, dla mnie jesteś najsilniejsza, gdy płaczesz. Nie umiem tego wyjaśnić, nie wiem, jak i kiedy to się zaczęło, ale niedawno zrozumiałem, że gdy z twoich oczu płyną łzy, czuję, jakbym chciał coś zniszczyć, jakby mój świat się walił. Nie potrafię ci wyjaśnić, czym jest to uczucie, ale błagam, nie odtrącaj mnie, pozwól mi zrozumieć, co do ciebie czuję.
– Ja... Xavier, ja...
– Nic nie mów – przerwał, kręcąc głową i zamykając oczy. – Mogę? – spytał, patrząc na Lorey lekko spode łba, zbliżając się odrobinę do jej twarzy, czekając na jej pozwolenie, jakikolwiek ruch sugerujący, że ona również chciałaby tego wszystkiego.
Lorey nie umiała powiedzieć, co podkusiło ją, by kiwnąć głową. Czy ona też chciała zrozumieć swoje uczucia? A może sama była zagubiona? Jego wyznanie tak bardzo nią wstrząsnęło, że na chwilę zapomniała o tym, co zrobiła. Na tę jedną chwilę, gdy jego zimne, stwardniałe od stresu i wycieńczenia usta dotknęły jej własnych, zatapiając ich wspólnie w tańcu rozkoszy i wolności, nie myślała o niczym innym. Próbując znaleźć wspólny rytm, złapała go za koszulkę i z całych sił spróbowała brnąć w to, co robili na tym odludnym pustkowiu, ponad głowami innych, nieświadomych niczego ludzi.
Czy było to właściwe? Absolutnie nie.
Czy Lorey się to podobało? Niestety bardzo.
Ale nie wiedziała, czy istnieje jakakolwiek siła, która pozwoli jej egoistycznie odczuwać tak piękne emocje. Bo motyle w brzuchu, których doświadczyła, gdy Xavier złapał ją za talię i przybliżył do siebie tak, że znalazł się pomiędzy jej nogami nie pojawiły się tam z byle powodu.
Oby tylko tego nie pożałowała.